czwartek, 12 listopada 2015

6. Widzę cudy, tworzę cudy.




Przeszłości nie da się zmienić, ale przyszłość wygląda całkiem nieźle. Jest pełna nieskończonych możliwości.
- Trudi Canavan „Głos Bogów”

Różne są stany emocjonalne, gdy w głowie dzieją się dziwne rzeczy. Od skrajnej złości przechodzi w rozpacz, która zgniata żebra, ale prędzej czy później nadchodzi chwila spokoju. Nawet, jeżeli to chwila. 
Bo przecież w pogodzie też tak jest. Jest zmienna. Tak samo taka choroba - jest zmienna. Ale... będzie dobrze. W sumie, to nie ja sama walczę z moimi demonami. Z nimi walczą także inni. I to jest całkowicie szalone, ponieważ zawsze, do poniedziałku, byłam pewna, iż jestem sama. I tylko sama. Nikt poza mną nic nie może. 
Wszyscy możemy. Co więcej: ja mogę tylko dzięki tym ludziom, których mam, zależę od nich. Sama nic nie zrobię, nie potrafię stwarzać cudów dla siebie, jeżeli te cuda mają dotyczyć pokonania demona o sile 10, który stoi na polu, które potraja jego moc, a mają być stricte dla mnie. Bo sama nie zasługuję na tak duży wysiłek. Nie jestem tego warta, jeżeli mam to robić dla siebie - cóż, tutaj jest mocno pokręcone, ale inaczej tego nie opiszę na szybko. W każdym razie, uważam, że moja osoba jest wyjątkowo mało potrzebna, gdyby jej nie było świat stałby się lepszy, zwłaszcza świat moich bliskich, ale - tu uwaga - oni sądzą zupełnie odwrotnie. I to może nie być zaskoczenie dla kogoś innego, ale dla mnie zdecydowanie jest. 
Bo nie jestem ich warta. 
Wszyscy tworzymy cuda. 
Pokonujemy demony, które są silniejsze. 
Dlatego będzie dobrze. Trudno - pewnie tak, ale dobrze. Jeżeli nie przestaniemy tego robić. Bo to jest w naszych rękach i od nas zależy, co z tym zrobimy. 

Chciałam napisać ten post w poniedziałek koło godziny 17. Żeby był pełen emocji, które wtedy mi towarzyszyły. Jednak dobrze się stało, że byłam zbyt zmęczona, kiedy skończyłam wszystkie obowiązki. Natomiast dzisiaj koniecznie chcę go napisać. Jutro załatwiam spiertoruń do końca i nigdy tam nie wracam, a potem jadę do mojego Krasnoluda, gdzie wifi nie chce mnie zaakceptować, a do piątku, kiedy wrócę do mieszkania z wifi (gdzie w sumie też go jeszcze nie mam, bo fajnie robić pierdyliard barykad... samo hasło nie wystarcza) zapomnę te emocje.
Uhm, zatem zaczynam sprawozdanie.
W poniedziałek nieprzyzwoicie rano przeniosłam się ostatecznie do Tatusia w Poznaniu. Są tam już wszystkie moje rzeczy – no, nie ma łóżka, jest polowe, a normalne, na którym można spać bez łamania kręgosłupa dojedzie w przyszłym tygodniu. Ludzkim rankiem dojechaliśmy na miejsce. Zanieśliśmy walizkę z ciuchami i laptopa. Wydrukowaliśmy jedną CV i wyszliśmy Gdybym mogła wybrać, wybrałabym pracę w sklepie zoologicznym, plastycznym lub księgarni, a gdybym miała lepszą aparycję mogłabym iść nawet na kelnerkę, ale przyjmę każdą pracę.
Tatuś poszedł do pracy, a ja do Krasnoluda. Były dziwne momenty, kiedy nie mógł się nawet przytulić, były moje odskoki na bok, bo nie mając od kilku dni chwili ciszy, nagły nawał dźwięków boli fizycznie. Było... dziwnie. Ale w końcu cudownie, najlepiej. I wracając pociągiem do Poznania (Krasnolud mieszka kilka kilometrów od miasta koziołków) zaczęłam pisać post na telefonie.
Sytuację uratowała bateria, która padła.
Bo wieczorem, po rozpakowaniu kartonów, walizek, pudeł (i zbudowaniu swojego kącika) byłam śmiertelnie martwa. Wtuliłam się w pościel i zasypiałam po kilku sekundach.

Sto lat temu, gdy byłam dzieckiem, Tatuś zawsze wieczorem dawał obojgu swoich berbeci buziaka w czółko. I dostałam takiego buziaka. Dostałam buziaka, który jest dla mnie bezpiecznym dzieciństwem, bo piętro na łóżku chroni przed wieloma złymi rzeczami, ale buziak w czółko na dobranoc ma moc niemożliwą do pokonania. To taki boss.
Spałam koło 8, w porywach do 9 godzin.
Z kolei wczoraj do naszego poznańskiego siedliszcza wpadli Dziadkowie, bo jeszcze nie widzieli tego lokum. Był także mój Krasnolud.
I nie wiem, czy cieszy mnie coś tak, jak jego rozmowy z Dziadkami i Tatusiem. Takie naturalne. Bez spiny, bez czegoś takiego. Co więcej, dziś, jadąc z Dziadkami, oboje cieszyli się, że mam kogoś takiego. Bo mam. Mam kogoś takiego, kto jest najlepszy, nie mogłam lepiej nawet wyśnić.
Wisienką na torcie miłości jest mój Kot. Dzisiaj wróciłam do Bydgoszczy, podwieźli mnie Dziadkowie, więc nie muszę tłuc się jutro w pociągu. Wpadł Damski Pedałek, chwilę pogadałyśmy. Coś tam, coś tam, a w końcu chciałam się kłaść spać, skoro Pedałek jest już u siebie, też ładnie umyty, przygotowany, to do łóżek i tyle – zwłaszcza, że rano trzeba wstać. Chcę zgasić lampę, gdy słyszę typowo Mufaskowate „mia”. Leży na walizce (dlatego śpię w koszulce, a nie w przygotowanej piżamce, przecież nie zrzucę kota z walizki, gdzie mu wygodnie...).
Mój Mufi ma to swoje „mia”, takie krzykliwe, nieskończone, gdy upomina się o atencję. Nie zdążyłam się do niego schylić, żeby potulić, gdy włączył motorek, jak nigdy. I mruży te oczka, turla się po tej walizce (Koty mają taką właściwość, że potrafią nie mieścić się na walizce wielkości tej dużej, a zmieścić na książeczce do nabożeństwa, więc Mucha regulował się cały czas na tej małej walizce od dziadków. Raz był ogromniasty, a raz malusieńki jak Kociątko, które wzięliśmy tak daaaawno temu).
Dopiero wrócił na walizkę. Wciąż mruczy, ale chyba zasypia, bo coraz bardziej miarowo.
A tulił się skubańczyk, jak nigdy. W pięciu miejscach jednocześnie był, żebym miała cały czas dobry dostęp do ulubionych miejsc miziania. Chociaż trochę się boję tej ranki i jak on wpadł w taki wir miłości, to bałam się, że go skrzywdzę tam. Bo serio, poruszał się tak jakoś dziwnie, że nie wiedziałam, gdzie go miziam...
Czy jest coś cudowniejszego, niż Kot, na tym łez padole? Może Koty są tymi prawdziwymi Bogami, bo są doskonałe? Po prostu nie mają wad. One ok, mają jakieś upodobania dziwne, że na przykład chcą zniszczyć kanapę. Albo rozszarpać gołębia. Ale to wszystko jest częścią Ich boskiego planu...
Kocianizm.
Tak to chyba się nazywa.

Dlatego Rodzina to najwyższa wartość. Jednak, chcę zaznaczyć różnicę między rodziną i Rodziną. Pierwsza grupa to osoby, którymi rodzinę się określa normalnie, Dziadkowie, Tatuś, Momuś, brat. A Rodziną są nie tylko Dziadkowie i Rodzice, Rodziną jest także moja trójca, Krasnolud i oba Pedałki. No i rzecz jasna, Koty. Dziesięć istot. Chociaż chciałabym dodać tutaj jeszcze trzy jeszcze nienarodzone istnienia. I milion kotów. 

Chciałam jeszcze napisać coś o emocjach, żeby nie było tylko streszczenia jakiś zdarzeń, jak w pamiętnikach dziewczynek z podstawówki, ale... Jego Wysokość Kot Mufasa obudził się z półsnu i znowu domaga się atencji...
Chcę spać...




Ah, i udało mi się chyba znaleźć kurs, którego potrzebowałam. Muszę poznać detale, ale byłoby cudownie, gdyby tam dało radę się zapisać. Mam kawałek,jakieś niecałe 10 minut.
Jestem naładowana dobrem w sobie. 
Jestem pewna, że możliwości są. Tylko trzeba je wykorzystać. 

Dlatego proszę, nie opuszcajcie mnie. 

Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz