35. Jak przeżyć schizofrenię podczas jesieni
Jesień.
Udało mi się - jako tako - przetrwać najgorszy okres w roku. Oczywiście, nie chcę mówić hop, zanim nie wyląduję bezpiecznie. Jednak wróciły do mnie refleksje, wróciły słowa, które muszę wystukać na klawiaturze laptopa, na którym powoli nie ma miejsca na naklejki. Żałuję, bo te naklejki bardzo mnie cieszą. Niby nic, a jednak są maleńkim uśmiechem.
Chyba cieszy mnie, że sama o nich zdecydowałam, sama je wybrałam, czy coś. I mówią coś o mnie.
Za oknami wieje i pada. I zimno, a ja uwielbiam mój płaszcz i ogromną ilość chust i szalików. Uwielbiam mojego Krasnoluda w płaszczu i kapeluszu, który jest przedwczesnym - bo potrzebnym na larpa - prezentem na imieniny. Uwielbiam też, gdy chodzi w koszuli, kamizelce, marynarce i pod krawatem. Uwielbiam jego stylizowaną brodę, albo taką w bezładzie. On też uśmiecha mnie, nawet, gdy tego nie okazuję i złoszczę się na niego, że aż błyskawice wlatują nam przez okna i klatki wentylacyjne do domu powodując ogromny bałagan - tak, to prawdziwe wyjaśnienie, dlaczego czasem nie mamy porządku!
Znalazłam mały parczek koło Rynku Wildeckiego, w którym najczęściej przesiadują pijaczki. Myślę, że ten park został stworzony z myślą o jesieni. Czasami wychodzę dużo wcześniej, niż powinnam, aby posiedzieć w nim chwilę. Otwieram notatnik, lub czytnik i przeglądam materiały na studia. To też jest uśmiechem. Zwłaszcza, gdy pamiętam, aby przygotować sobie kawę do kubka termicznego. Jednak nie taką zwykłą czarną, lub rozpuszczalną. Na jesień idealna jest kawa poznańska z pomarańczą, wanilią i cynamonem.
Wieczory, takie jak ten dzisiejszy, dają mi poczucie bezpieczeństwa. Krasnolud już śpi, a Bieda bawi się zabawkową myszką. Są w każdym kącie naszego maleńkiego mieszkanka. Naszej klitki. A w zasadzie, to nawet nie naszej, bo wynajmowanej, ale to nic. Nasza klitka jest wyraźnie nasza, wszędzie walają się rzeczy na larpy, albo rzeczy do craftu i książki - głównie fantastyka. Jedno okno udekorowałam w swój, delikatno-różowo-dziewczęcy sposób. Na parapecie rozłożona jest organza, na niej stoi piękne puzderko, które Biedzia upodobała sobie jako legowisko. Obok pozytywka, dwie sowy i lampka z różowym abażurem. Ten parapet to kolejna mała rzecz, która uśmiecha mnie, nawet gdy tego nie chcę. Całe nasze mieszkanko mnie uśmiecha, na wejściu mamy plakat z Geraltem i Ciri w antyramie!
Wielokrotnie spotkałam się z teorią, iż osoby z problemami psychicznymi bardzo źle znoszą przełom lata i jesieni oraz zimy i wiosny. Mi osobiście, ten drugi nie sprawia problemu - przynajmniej nie aż tak, jak początek jesieni. Jest to jednak indywidualna kwestia.
W tym roku, a był to drugi rok po przerwaniu leczenia, było mi - jest? - ciężko. Inaczej niż w zeszłym, jednak nadal... źle. Może muszę to zaakceptować, może tak będzie co roku. Może nawet jestem z tym pogodzona.
Jednak, boję się. Białe plamy w pamięci, omamy i depresja, z którą chyba nigdy nie nauczę się sobie radzić. Boję się, że kiedyś ocknę się z amoku gdzieś daleko od domu, albo że w ogóle się nie ocknę.
Jeszcze tydzień temu widziałam wiele plakatów o zaginionym znajomym. Bardzo dalekim znajomym. Teraz tak cholernie się boję, że następne będą plakaty z moim zdjęciem.
Bo czasem nie wiem, co robię.
Czasem nie pamiętam.
Odpychanie strachu jest trudne. Bo nawet w moim białym kocyku w różowoszarą kratę zamontowane są kamery i podsłuchy, a wyjście na ulicę to przepłakanie kilku minut w uczelnianej toalecie lub w domu. Czasem maluję usta tą samą szminką, której używałam dawno, kiedy było najgorzej, mając nadzieję, że ktoś zauważy, że... chyba potrzebuję wsparcia.
Ale nikt nie zwraca na to uwagi. Kto może wiedzieć, że ta konkretna szminka pachnąca wiśniami jest oznaką, że mam nawroty choroby. Czy w ogóle ktoś zauważa różnicę, między jedną czerwoną szminką, a drugą? Ja ją dostrzegam jedynie poprzez zapach...
Nie przepadam za wiśniami...
Dlatego lubię szukać równowagi. Maleńkich rzeczy, na które nie muszę tak bardzo pracować. Dlatego kupiłam idealny płaszcz i noszę różne szaliki. Zapalam pachnące świeczki i używam kosmetyków do ciała, które ładnie pachną. Codziennie odkładam biżuterię na miejsce, do różowego puzderka, aby poświęcić chwilę na radość, która płynie z tego, że ono tak po prostu jest. Dlatego piję kawę o cudownych aromatach z ładnych kubków. Kupuję rajstopy we wzorki i chodzę w prostych spódniczkach i ciepłych swetrach.
Mam nadzieję, że teraz, gdy październik za nami, będzie lepiej i mogę odetchnąć z ulgą. I nabrać powietrza; myślę, że każdy jesienny dzień pachnie inaczej. To cudowne.
A zaraz zacznie się grudzień i spadnie pierwszy śnieg. Zaczniemy unikać chodzenia za rękę, bo zimno. I będziemy szukać prezentów dla bliskich.
I udekorujemy naszą klitkę na święta.
Może pójdziemy też na sushi?
0 komentarze:
Prześlij komentarz