Mamy jesień! Czas dobrego wina i smacznej herbaty, ciepłego koca i kapci. Zapalonych świeczek i maratonów filmowych. Dlatego pomyślałam, że pochwalę się moimi ulubionymi filmami. Konkretnie trzema. Dodam także, że utrzymują się w tej ścisłej trójce od kilku lat, bodajże od premiery najmłodszego z nich :-)
Polecam je gorąco, jeżeli ktoś nie miał przyjemności zapoznania się z którymkolwiek z nich.
„Wszystko za życie” (2007), reżyseria: Sean Penn
Chris McCandless jest postacią, która w dość duży sposób wpłynęła na moją osobę. Dlaczego i jak? Wszak nie zostawiłam wszystkiego za sobą i nie wyjechałam w Bieszczady! (dałam taki nasz, rodzimy odpowiednik tego, co zrobił Chris) Nie jestem jednak w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ale jego historia, zarówno opowiedziana w filmie, jak i książce, na podstawie której film nakręcono, zmieniła we mnie coś nieodwracalnie (książka o tym samym tytule, autorstwa Jona Krakauera). Czy to fragmenty dziennika Chrisa, czy mit, który stworzył, nie wiem. Może też kwestia tego, że zawsze ciągnęło mnie do podróży, a raczej ucieczki. Mania włóczęgostwa.
Ale od początku, bo nie każdy pewnie wie, co to za film.
Christopher McCandless był postacią jak najbardziej autentyczną. Młodym facetem, który ledwo skończył naukę. Jednak pewnego dnia wyruszył przed siebie, bardzo szybko spalił dokumenty i zostawił swój podręczny dobytek. Wcześniej przelał także wszystkie swoje oszczędności na rzecz fundacji walczącej z głodem. Przedstawiał się jako Alexander Supertramp i podróżował. Nie dał żadnego znaku rodzinie, zupełnie odcinając się od swojego wcześniejszego życia. Film jest wart uwagi, jeżeli nie dla samej historii, to dla muzyki i zdjęć.
„Tylko kochankowieprzeżyją” (2013). reżyseria: Jim Jarmusch
Tutaj film dość specyficzny. Akcja jest bardzo powolna, można rzec, że nic się nie dzieje, jednak nie znam historii (ani filmu, ani książki), która oddawałaby tak dobrze istotę wampirów. Znudzonych długowiecznością, zakochanych w sztuce i przerażonych tym, dokąd zmierza świat.
Jest to zdecydowanie bardzo depresyjny film, dramat egzystencjalny, a jednocześnie daje piękne przesłanie nadziei, że w świecie, który wydaje się, zwariował, jest miejsce na miłość – i jest ona konieczna do przetrwania.
Opisanie fabuły sprawiłoby, że film wydałby się błahy, także nie powiem nic na jej temat. Dodam za to, że mamy tu dwie z najpiękniejszych aktorek wszech czasów – oczywiście moim zdaniem. Mianowicie Tildę Swinton oraz Mię Wasikowską.
„Pęknięcia” (2009), reżyseria: Jordan Scott
Jest to film, o którym bardzo ciężko coś napisać i nie zdradzić jego fabuły w stopniu, który popsułby przyjemność z oglądania. Akcja toczy się w latach trzydziestych poprzedniego wieku w dziewczęcej szkole z internatem. Główną atrakcją szkoły jest panna G., młoda, szalenie charyzmatyczna nauczycielka, która jawi się swoim uczennicom, jako bogini. Opowiada im o podróżach, przygodach, także miłosnych, a czasem pozwala zaciągnąć się papierosem. I wszystko byłoby spokojnie, gdyby w szkole nie pojawiła się nowa uczennica, która stała się nową ulubienicą panny G. W filmie obserwujemy zmieniające się relacje między bohaterkami, a także wiele więcej rzeczy, dużo bardziej porywających, jednak, aby nie psuć nikomu seansu, nie powiem jakich :-)
Kulawe, nie?
Na swoją obronę wspomnę jeszcze o cudownej grze aktorskiej, głównie Evy Green, hipnotyzującej zabawie światłem oraz zdjęciami, które zapierają dech w piersiach. Naprawdę warto!
Ponadto, wymienię także kilka filmów, które również zasługują na odświeżenie, lub poznanie, chociaż wątpię, aby dla kogoś były nieznane, bo mój gust filmowy jest bardzo mainstreamowy :-)
Przyznam się szczerze i bez bicia, że kino akcji, czy filmy katastroficzne mnie nużą, co więcej, nie znoszę ich. Podobnie jest z większością horrorów. Oczywiście od tej zasady są wyjątki - bardzo podobał mi się „Everest” z 2015 roku, w którym zagrał Clive Standen (rolę bardzo drugoplanową,ale zawsze). A w sprawie kina grozy, to tytuły takie jak „Sierociniec” lub „Inni” z Nicole Kidman uważam za naprawdę bardzo klimatyczne kino.
Idąc za ciosem tematyki nomadów, takich jak Chris, znalazłam „Dziką drogę”, która także opisuje prawdziwą historię i jest równie porywająca. Oglądałam ten film z Tatą, któremu podobał się o niebo bardziej, niż historia McCandlessa. Z Tatą oglądałam także „Dziewczynę z tatuażem”, do dziś oboje jesteśmy pod wrażeniem tego filmu, wszystkie sceny przyjęliśmy ze stoickim spokojem. Poza jedną, konkretnie tą z kotkiem...
Z filmów, którymi zachwycałam się wraz z rodziną, warte wspomnienia jest także kino Pedro Almodovara, które przypadło do gustu przede wszystkim mojej Mamie. Uważam, że maratony jego filmów są cudowne na jesienne wieczory, mi przede wszystkim podobały się „Porozmawiaj z nią” oraz „Skóra, w której żyję”
Aby nie było zbyt poważnie, przyznam się też do swoich ulubionych komedii romantycznych - których z założenia także nie lubię. Nowiutkie „Zanim się pojawiłeś” oraz „Czas na miłość” i kultowy... „Titanic”. Uwielbiam ten film! A także „Upiór w operze”, który wzrusza mnie za każdym razem. Nie mogę także pominąć „Dumy i uprzedzenia” oraz „Draculi”.
Za wyjątkowo słodkie i przyjemne filmy uważam także „Mój tydzień z Marilyn”, „Artystę” oraz „Śmietankę towarzyską” i „O północy w Paryżu”.
Nie może także zabraknąć „Edwarda Nożycorękiego”, „Marzyciela” i „Sweeney Todda: Demonicznego golibrody z Fleet Street” z nieśmiertelnym Johnnym Deppem.
Dobra, z tą nieśmiertelnością przesadziłam, z filmu na film jest coraz gorszy...
I to by było na tyle.
0 komentarze:
Prześlij komentarz