piątek, 27 listopada 2015

9. Syfy i brudy.



Kiedy zapomina się o syfie, ten syf często lubi wrócić.
Wpis nie dotyczy schiz, czy czegoś.

Dawno, dawno temu, jeszcze przed osiągnięciem magicznego progu pełnoletności, byłam z chłopakiem. Znaliśmy się długo, od samej podstawówki. Na jego imprezie osiemnastkowej wyszło, że jest jakaś chemia, zafascynowanie między nami.
Pierwsze miłostki, bywa.
Związek jakże długi, bo trwał koło pięciu miesięcy.
A skończył się także przez imprezę.
Alkohol, bla-bla-bla. Jednak, nie tylko z mojej pamięci, ale także z relacji znajomych wiem, że to była bzdura. Kompletna bzdura. Poza tym, że był urodzinowy buziak w policzki i przytulanie – chociaż zawsze się tulę. Ostatnio zaistniało słowo „ziemniak”, które znaczy, że za długo. Takie hasło bezpieczeństwa rodem z „50 Twarzy Greya”.
Otóż zaistniała plotka, iż W CIĄGU PÓŁ GODZINY ZDRADZIŁAM GO Z SZEŚCIOMA INNYMI. Fajny mam obieg.
Ale ten chłopak był dość lubiany, taki miejski fejm w mini-społeczności. I jakoś nikogo nie obchodziły relacje innych ludzi, a nawet zdjęcia, na których się pojawiam. Nieważne.
Ważne, że ON twierdził, że to prawda.

Więc zostałam dziwką dla większości młodej, metalowo-rockowej Bydgoszczy. No hej, to ja.

Takie coś boli. Różnie odpowiadałam, ale tak czy siak, boli. Zwłaszcza, że osoba, która to rozpuściła, miała być bliska. I twierdziła, że mnie kocha.
Może to był sposób zacieśniania związku?

Ale to było dawno,bardzo dawno, trzy lata temu. Początkowo były śmieszne akcje, gdy na przykład ktoś mnie podrywał, a gdy dowiadywał się, że ja to ta od J., to padały słowa, że „nie umawia się z kurwami”.
Ale minęły trzy lata. I myślałam, że jest spokojniej.
Nie jest.
Dziś przyszła wiadomość od gościa, którego widuję tylko na koncertach i wymieniam siemki. Nigdy nie piliśmy nawet razem piwa, nie siedzieliśmy przy jednym stoliczku.

x: cześć
M: no hej.
x: chcesz gb?
M: ?
x gangbang

Generalnie dość płaczę. Bo to. Wciąż może się ciągnąć? Taka piękna opinia?
I tu już wchodzi na temat seksu, brudnych, brzydkich rzeczy. Bo mimo że to były plotki i ja o tym wiem, moi najbliżsi wiedzą, to jakieś randomy nie. I. I ja wiem o gadaniu, że „chrzanić, co inni o mnie myślą”, a mimo wszystko to boli.
Tak samo, jak to, że dowiaduję się, iż ów były uprawiając seks ze mną czuł, jakby „rzucał hot-dogiem przez korytarz”, a ginekolog kilka dni temu spytała mnie, czy w ogóle uprawiam seks.

Ja o tym wiem. Moi bliscy wiedzą. Ale to te randomy sprawiają cholerną przykrość.

Tak bardzo. 

Żeby było śmieszniej, dziś wpadłam na weekend do rodzinngo miasta. <3 
Share:

8. - Ukryte kamery i chroniczny brak golda.



Zaczęłam pisać wpis 20tego. Od tego czasu miałam kilka pomysłów na kolejne, ale ten konkretny musi się pojawić najpierw. A jednocześnie jest mi go bardzo trudno napisać.

19 listopada był nudnie zwykłym dniem. Wieczorem pojechaliśmy do Krasnoluda, przed ostatecznym celem, jakim był jego dom, pogawędziliśmy chwilę z jakimiś ziomeczkami. W domu on nosił jakieś coś do góry, bo tam remonty. Ja robiłam herbatki. Mieliśmy posiedzieć z jego tatą.
Normalnie.
Jak zawsze.
Ale nie. Krasnolud był nerwowy jakiś. Wręcz wyrwał mi kubki z herbatką, zanim dolałam do swojej mleko (bawarka taka dobra! a pijam ją namiętniej, gdy jestem w związku). Drepczę za nim do tej sprzątniętej przez nas dzień wcześniej krypty i znowu jakieś nerwy. „Zamknij drzwi”, „chodź tu”, coś tam.
Ale o co chodzi? Mieliśmy iść do Twojego taty...
Krasnolud klęka.
I nie robi sobie żartów, tak jak myślałam. Nie pomyliłam się jedynie co do ukrytej kamery – faktycznie była. Moja przyjaciółka chciała widzieć reakcję.
Jestem zapierścionkowana.
Najpiękniejszy z pięknych pierścionków.
hehehe, jak go noszę na palcu, to jestem niewidzialna, jedynie Nazgule mnie widzą

I nie zdawałam sobie sprawy, że można kogoś aż tak kochać. To jest jakieś nienormalne. Boję się momentami, że nie wytrzymam tego i po prostu umrę. To czasem silniejsze od kilku lat z – momentami - ostrą schizofrenią.
To takie. Naprawdę. Dziwne. Bo nie wierzę, że ktoś jeszcze może czuć tak, jak my czujemy. To uczucie między nami to pierwowzór miłości, a to, co teraz inni nazywają tym słowem jest tylko cząstką, która odkleiła się od nas. To wszystko jest nasze. Wszystko, co artyści chcieli zawrzeć w swoich dziełach, wszystko co wzrusza. To nasze, to my.
Dlatego nie jest za szybko na przeniesienie związku na wyższy level.

A jednocześnie, czuję... źle.
Czuję strach. Przekraczanie granicy między byciem dzieckiem i dorosłym jest dość wyraźne. Nie aż tak, jak w Simsach, ale nadal... wyraźne. Czuję strach i czuję się niepotrzebna – mimo tego, że wiem, iż tak nie jest.
Dobija mnie śmiertelnie fakt, iż nie mogę znaleźć pracy. Coś tak głupiego i prozaicznego zabiera mi radość z obnoszenia się pierścionkiem. Ale co jeżeli nigdy nie znajdę pracy? Jeżeli nie uda mi się dostać na studia za rok? Jeżeli będę jednak zmuszona wrócić do Spiertorunia, bo tylko tam poziom jest odpowiedni dla mnie? Jeżeli nie będę umiała sobie poradzić ze smutkami i będę tylko ciężarem? Jeżeli... będę kolejnym nieudacznikiem, który mimo prób i tak pozostaje tym nieudacznikiem.
Czytanie „Księgi Jesiennych Demonów” jest teraz wysoce niewskazane.
Czuję się okropnie, nie mogę dojechać nawet do znajomych z innych dzielnic! A co dopiero do Krasnoluda, który mieszka pod Poznaniem. Nie pamiętam papierosów innych, niż cudzesy. Nie mogę sobie kupić głupiego eyelinera lub szminki. Albo czekolady. Nic.

To jest złe. I jeszcze gorsze jest to, że pełnię radości życia zabiera mi takie coś, jak pieniądze! Bo nie mogę jutro nawet po pieprzoną planszówkę skoczyć. Bo nie mogę utulić na dobranoc i dzień dobry i dobranoc i dzień dobry i dobranoc. 



PS. Post informujący o zaręczynach powinien być pewnie jakiś taki... woah i w ogóle. Ale nie jest. Jest prawdziwy. Tak, jak te oświadczyny, jak wszystko. Nie potrzebna jest pompa. Wystarczy, że widzę to wszystko w Krasnoludzie. 
Share:

wtorek, 17 listopada 2015

7. Living life in peace

Imagine there's no countries
It isn't hard to do
Nothing to kill or die for
And no religion too
Imagine all the people
Living life in peace

Długo zwlekałam z tym wpisem. Ale mimo że piszę bloga, który ma traktować o mojej chorobie, to nie mogę przejść obojętnie obok tego, co ostatnio dzieje się na świecie.
Na świecie. Nie tylko we Francji.
Bo zamach był także w rosyjskim samolocie. Wcześniej były zamachy w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, a dzień przed Paryżem był Bejrut.

Nie potrafię sobie wyobrazić ogromu tragedii, która miała miejsce w ostatni piątek. Nie potrafię, bo nie dotknęła mnie, ani moich bliskich. I, tak jak pisze Isabel, która przeżyła koncert EODM, nie wierzysz, że może to dotknąć ciebie. Nie potrafię sobie także wyobrazić, jak ciężko będzie żyć ludziom, którzy to przeżyli, bliskim tych, którzy nie mieli tyle szczęścia. Wszystkim, których to dotknęło bardziej, niż nas, oglądających zdjęcia w telewizji i internecie.
Nas, toczących boje o barwy profilówek na fb.
Tutaj jest pierwsza rzecz, która mnie przeraża do granic. Mamy ogromną tragedię, ale najważniejsze od jej ogromu jest, kto zmienił kolory swojego zdjęcia na portalu społecznościowym! Witamy w XXI wieku!
Dziękuję, wysiadam.
I tak, wiem, że to nie jest obraz całego społeczeństwa. Należę do wielu grup, a moi znajomi to najczęściej osoby w moim wieku. Młodsze lub starsze, ale niewiele. Przyszłość naszego kraju. Boje polityczne były na mojej tablicy od zawsze. Osobiście staram się szanować wszystkie poglądy, ale twardo zachowuję swój. Nie uważam kogoś za gorszego, bo jest przeciwny aborcji lub in vitro. Ani za lepszego, bo aprobuje małżeństwa homoseksualistów.
Moi najbliżsi przyjaciele to w większości osoby po prawej stronie. Ale potrafimy się dogadywać. Szanujemy siebie nawzajem. Tolerujemy. I to jest najważniejsze.
Eh, wyszła mi dygresja. W każdym razie, nigdy nie było tylu postów na jakikolwiek temat, jak teraz, kiedy podstawową rzeczą jest KOLOR PROFILÓWKI. Mam 658 znajomych i naprawdę, w jakikolwiek odmęt fejsbuka nie ucieknę, natknę się na gównoburzę na ten temat. Nawet nie o tym, czy przyjmować uchodźców, czy nie. Kolor.
To jest przerażające.

A w sprawie samego ataku w Paryżu... Z jednej strony, Francja jest sama sobie winna. Cała Europa jest sama sobie winna. Poprawność polityczna.
A z drugiej strony, prawdziwi muzułmanie odcinają się od tego. Na InterPalsie rozmawiałam z wieloma ostatnio, ale także przed tym piątkiem. Z tego, co się dowiedziałam, ich religia zakłada, że mają dążyć do tego, aby sami byli idealni. Dopiero wtedy zabierają się za nawracanie innych. A większość tych „zwykłych” muzułmanów wie, że nie osiągnie ideału za życia.
Ale nie mamy sposobu na odsiew tych „złych” i „dobrych”. Czy zatem nie ma wyboru i odpowiedzialność zbiorowa jest konieczna? Wysiedlić wszystkich Arabów?
A przecież na Islam przechodzą także Europejczycy. Polacy! Jakoś w wakacje była sprawa o Polaku, który przeszedł na Islam, a nawet dołączył do wojowników religijnych i chyba nawet się wysadził...
Tutaj nasuwa się kolejna rzecz. Czy religia jest powodem do walk? Jak świat światem, ktoś, kto wierzy inaczej musi zginąć. Inną religię trzeba tępić. Najpierw chrześcijanie giną na arenach, a kilkaset lat później sami wybijają rodzimowierców (brakuje mi określenia na ogół rodzimych religii etnicznych całego świata, a słowo „poganin” jakoś mi się nie podoba), aby przez kolejny tysiąc lat mówić o miłosierdziu swojego boga. Dobra, znowu dygresja, a w sumie może temat na inny wpis.
Jeżeli nie robisz mi krzywdy, a wyznajesz Latającego Potwora Spaghetti, to chyba nie muszę cię zabijać?

Po prostu jestem kolejną utopistką, która znowu zderza się z rzeczywistością. Doprawdy, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ludzie są tak okropni.


You may say I'm a dreamer
But I'm not the only one
I hope someday you'll join us
And the world will be as one
Share:

czwartek, 12 listopada 2015

6. Widzę cudy, tworzę cudy.




Przeszłości nie da się zmienić, ale przyszłość wygląda całkiem nieźle. Jest pełna nieskończonych możliwości.
- Trudi Canavan „Głos Bogów”

Różne są stany emocjonalne, gdy w głowie dzieją się dziwne rzeczy. Od skrajnej złości przechodzi w rozpacz, która zgniata żebra, ale prędzej czy później nadchodzi chwila spokoju. Nawet, jeżeli to chwila. 
Bo przecież w pogodzie też tak jest. Jest zmienna. Tak samo taka choroba - jest zmienna. Ale... będzie dobrze. W sumie, to nie ja sama walczę z moimi demonami. Z nimi walczą także inni. I to jest całkowicie szalone, ponieważ zawsze, do poniedziałku, byłam pewna, iż jestem sama. I tylko sama. Nikt poza mną nic nie może. 
Wszyscy możemy. Co więcej: ja mogę tylko dzięki tym ludziom, których mam, zależę od nich. Sama nic nie zrobię, nie potrafię stwarzać cudów dla siebie, jeżeli te cuda mają dotyczyć pokonania demona o sile 10, który stoi na polu, które potraja jego moc, a mają być stricte dla mnie. Bo sama nie zasługuję na tak duży wysiłek. Nie jestem tego warta, jeżeli mam to robić dla siebie - cóż, tutaj jest mocno pokręcone, ale inaczej tego nie opiszę na szybko. W każdym razie, uważam, że moja osoba jest wyjątkowo mało potrzebna, gdyby jej nie było świat stałby się lepszy, zwłaszcza świat moich bliskich, ale - tu uwaga - oni sądzą zupełnie odwrotnie. I to może nie być zaskoczenie dla kogoś innego, ale dla mnie zdecydowanie jest. 
Bo nie jestem ich warta. 
Wszyscy tworzymy cuda. 
Pokonujemy demony, które są silniejsze. 
Dlatego będzie dobrze. Trudno - pewnie tak, ale dobrze. Jeżeli nie przestaniemy tego robić. Bo to jest w naszych rękach i od nas zależy, co z tym zrobimy. 

Chciałam napisać ten post w poniedziałek koło godziny 17. Żeby był pełen emocji, które wtedy mi towarzyszyły. Jednak dobrze się stało, że byłam zbyt zmęczona, kiedy skończyłam wszystkie obowiązki. Natomiast dzisiaj koniecznie chcę go napisać. Jutro załatwiam spiertoruń do końca i nigdy tam nie wracam, a potem jadę do mojego Krasnoluda, gdzie wifi nie chce mnie zaakceptować, a do piątku, kiedy wrócę do mieszkania z wifi (gdzie w sumie też go jeszcze nie mam, bo fajnie robić pierdyliard barykad... samo hasło nie wystarcza) zapomnę te emocje.
Uhm, zatem zaczynam sprawozdanie.
W poniedziałek nieprzyzwoicie rano przeniosłam się ostatecznie do Tatusia w Poznaniu. Są tam już wszystkie moje rzeczy – no, nie ma łóżka, jest polowe, a normalne, na którym można spać bez łamania kręgosłupa dojedzie w przyszłym tygodniu. Ludzkim rankiem dojechaliśmy na miejsce. Zanieśliśmy walizkę z ciuchami i laptopa. Wydrukowaliśmy jedną CV i wyszliśmy Gdybym mogła wybrać, wybrałabym pracę w sklepie zoologicznym, plastycznym lub księgarni, a gdybym miała lepszą aparycję mogłabym iść nawet na kelnerkę, ale przyjmę każdą pracę.
Tatuś poszedł do pracy, a ja do Krasnoluda. Były dziwne momenty, kiedy nie mógł się nawet przytulić, były moje odskoki na bok, bo nie mając od kilku dni chwili ciszy, nagły nawał dźwięków boli fizycznie. Było... dziwnie. Ale w końcu cudownie, najlepiej. I wracając pociągiem do Poznania (Krasnolud mieszka kilka kilometrów od miasta koziołków) zaczęłam pisać post na telefonie.
Sytuację uratowała bateria, która padła.
Bo wieczorem, po rozpakowaniu kartonów, walizek, pudeł (i zbudowaniu swojego kącika) byłam śmiertelnie martwa. Wtuliłam się w pościel i zasypiałam po kilku sekundach.

Sto lat temu, gdy byłam dzieckiem, Tatuś zawsze wieczorem dawał obojgu swoich berbeci buziaka w czółko. I dostałam takiego buziaka. Dostałam buziaka, który jest dla mnie bezpiecznym dzieciństwem, bo piętro na łóżku chroni przed wieloma złymi rzeczami, ale buziak w czółko na dobranoc ma moc niemożliwą do pokonania. To taki boss.
Spałam koło 8, w porywach do 9 godzin.
Z kolei wczoraj do naszego poznańskiego siedliszcza wpadli Dziadkowie, bo jeszcze nie widzieli tego lokum. Był także mój Krasnolud.
I nie wiem, czy cieszy mnie coś tak, jak jego rozmowy z Dziadkami i Tatusiem. Takie naturalne. Bez spiny, bez czegoś takiego. Co więcej, dziś, jadąc z Dziadkami, oboje cieszyli się, że mam kogoś takiego. Bo mam. Mam kogoś takiego, kto jest najlepszy, nie mogłam lepiej nawet wyśnić.
Wisienką na torcie miłości jest mój Kot. Dzisiaj wróciłam do Bydgoszczy, podwieźli mnie Dziadkowie, więc nie muszę tłuc się jutro w pociągu. Wpadł Damski Pedałek, chwilę pogadałyśmy. Coś tam, coś tam, a w końcu chciałam się kłaść spać, skoro Pedałek jest już u siebie, też ładnie umyty, przygotowany, to do łóżek i tyle – zwłaszcza, że rano trzeba wstać. Chcę zgasić lampę, gdy słyszę typowo Mufaskowate „mia”. Leży na walizce (dlatego śpię w koszulce, a nie w przygotowanej piżamce, przecież nie zrzucę kota z walizki, gdzie mu wygodnie...).
Mój Mufi ma to swoje „mia”, takie krzykliwe, nieskończone, gdy upomina się o atencję. Nie zdążyłam się do niego schylić, żeby potulić, gdy włączył motorek, jak nigdy. I mruży te oczka, turla się po tej walizce (Koty mają taką właściwość, że potrafią nie mieścić się na walizce wielkości tej dużej, a zmieścić na książeczce do nabożeństwa, więc Mucha regulował się cały czas na tej małej walizce od dziadków. Raz był ogromniasty, a raz malusieńki jak Kociątko, które wzięliśmy tak daaaawno temu).
Dopiero wrócił na walizkę. Wciąż mruczy, ale chyba zasypia, bo coraz bardziej miarowo.
A tulił się skubańczyk, jak nigdy. W pięciu miejscach jednocześnie był, żebym miała cały czas dobry dostęp do ulubionych miejsc miziania. Chociaż trochę się boję tej ranki i jak on wpadł w taki wir miłości, to bałam się, że go skrzywdzę tam. Bo serio, poruszał się tak jakoś dziwnie, że nie wiedziałam, gdzie go miziam...
Czy jest coś cudowniejszego, niż Kot, na tym łez padole? Może Koty są tymi prawdziwymi Bogami, bo są doskonałe? Po prostu nie mają wad. One ok, mają jakieś upodobania dziwne, że na przykład chcą zniszczyć kanapę. Albo rozszarpać gołębia. Ale to wszystko jest częścią Ich boskiego planu...
Kocianizm.
Tak to chyba się nazywa.

Dlatego Rodzina to najwyższa wartość. Jednak, chcę zaznaczyć różnicę między rodziną i Rodziną. Pierwsza grupa to osoby, którymi rodzinę się określa normalnie, Dziadkowie, Tatuś, Momuś, brat. A Rodziną są nie tylko Dziadkowie i Rodzice, Rodziną jest także moja trójca, Krasnolud i oba Pedałki. No i rzecz jasna, Koty. Dziesięć istot. Chociaż chciałabym dodać tutaj jeszcze trzy jeszcze nienarodzone istnienia. I milion kotów. 

Chciałam jeszcze napisać coś o emocjach, żeby nie było tylko streszczenia jakiś zdarzeń, jak w pamiętnikach dziewczynek z podstawówki, ale... Jego Wysokość Kot Mufasa obudził się z półsnu i znowu domaga się atencji...
Chcę spać...




Ah, i udało mi się chyba znaleźć kurs, którego potrzebowałam. Muszę poznać detale, ale byłoby cudownie, gdyby tam dało radę się zapisać. Mam kawałek,jakieś niecałe 10 minut.
Jestem naładowana dobrem w sobie. 
Jestem pewna, że możliwości są. Tylko trzeba je wykorzystać. 

Dlatego proszę, nie opuszcajcie mnie. 

Share:

niedziela, 8 listopada 2015

5. S.O.S. STAN AWARYJNY.

Pomocypomocypomocypomocypomocypomocypomocy.
Nie jest źle.
Nie jest bardzo źle.

Jest kurewsko gorzej, niż bardzo źle.
I nie ma nikogo. Nikogo.
Tak bardzo potrzebuje pierdolonej pomocy.

Świat jest głuchy na twoje łzy i łkanie.


Powiesz choremu na raka, że ma się ogarnąć?



Wiem, że fajnie pognić w łóżku. Tez to lubię. Ale za ścianą dziecko wam umiera.

Share:

sobota, 7 listopada 2015

4. Chciałabym oglądać dziś dużo zachodów słońca.



Poza tym jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada cicho na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy.
- Haruki Murakami „Koniec świata i hard boiled wonderland”

Moja filozofia mówi, że nigdy nie można być całkowicie smutnym lub szczęśliwym. Zawsze jest jakiś cień drugiego bieguna. Nie wierzę w czernie i biele, tylko szarości. I staram się o tym pamiętać, zwłaszcza, gdy jest gorzej.
Ale czasem to ciężkie.
Czasem jestem zmęczona towarzyszącym szumem szeptów w głowie. Czasem trudniej pamiętać, co jest rzeczywiste, a co nie. Czasem jest tak źle, że wykonanie ruchu fizycznie boli, a chodząc czuję odrealnienie. Jakbym patrzyła na wszystko zza siebie. Mechanicznie działające ciało, ale „ja” jest gdzieś dalej i patrzy na przygarbione ciało z rudym czubkiem. I ja naprawdę tak to widzę.
Czasem też nie rozumiem, co się dzieje.
Bardzo często. Może jestem niedorozwinięta, ślepa, zapatrzona.
Ale wciąż nie ma czerni i bieli.

A powinnam skakać ze szczęścia. Znalazłam kogoś na swoje miejsce w mieszkaniu. Wiem, że w Poznaniu mam gdzie mieszkać. Praca chyba też się znajdzie...
Będzie dobrze.
Będzie.
Dobrze.

A jednak płacz. Ciągle płacz, aż jestem zmęczona nim i płaczę ze zmęczenia płaczem. I tak bardzo samotnie. Bez sensu, ale czuję się kompletnie pominięta i zapomniana. Niepotrzebna, a wręcz niemile widziana. I wiem, że to głupie, a jednak obawa, że tak jest rośnie i boję się cokolwiek proponować, żeby się nie narzucać.
Samotność jest okropna. Nie wiem, czy jest coś, czego boję się równie mocno.


Czuję wewnętrzny rozpierdol.
Gdybym mogła, gasiłabym papierosy na organach wewnętrznych. Bolą mnie oczy, bolą mnie policzki. Mam ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy. Boli mnie wszystko, noszenie bransoletek od chłopaka; palce, gdy odpisuję przyjaciółce; usta uśmiechające się do kotów.
Głównie, to boli mnie życie.

Boli mnie, że nie mam co wpisać w osiągnięciach do CV. Boli mnie, że jestem nikim. Boli, że nikim pozostanę. Szara masa. Mięso armatnie. Boli mnie ogrom porażek w 20-letnim życiu. Boli rozczarowanie sobą.
Być tak boleśnie nikim. NN. Przeciętna inteligencja. Charakter też taki nijaki. Jakieś pasje? Nic szczególnego. Umiejętności? Tych to w ogóle brak. Nawet do szczególnie ładnych nie mogę się zaliczać. Nie mam nic ciekawego w sobie, nic, co mogłoby kogoś zatrzymać, nakłonić do refleksji.
A nie, mam. Cycki.

Chcę krzyczeć i wyć, żeby ktoś się tu TERAZ pojawił. Nie chcę być sama. Nie. Chcę. Być. Sama.
Tylko boję się oznajmić to światu.
Spierdolenie umysłowe lvl up.
Nie mam ochoty funkcjonować, niech mnie ktoś uratuje od tego obowiązku.
To chore, żałować świadomości, że są ludzie, którym na mnie zależy. Chore odpowiedzi na rozkazy moich demonów.
Walka jest trudna, a mnie cholernie wszystko boli.

Don’t make me sad don’t make me cry
Sometimes love is not enough 
And the road gets tough I don’t know why
Keep making me laugh let’s go get high


Share: