piątek, 15 kwietnia 2016

20. Pyrkon 2016.





Prawie rok temu wróciłam z pewnego wielkiego festiwalu. Byłam pewna, że impreza lepsza niż Przystanek Woodstock nie istnieje.

A okazuje się, że istnieje. Odbywa się w Poznaniu, od kilku lat na Targach. Pyrkon.
No i od razu uzasadnię swoje zdanie. Pyrkon oferuje nie tylko cudne imprezy, jaka to miała miejsce w nocy z piątku na sobotę, oferuje także ciekawych ludzi. Oczywiście, na Woodzie jest ich równie dużo. W sumie nie ma co porównywać konwentu fantasy z festiwalem muzycznym. Jednak pyrkonowa atmosfera zdecydowanie bardziej do mnie przemawia. Poza tym, cosplaye! <3

Ale chciałabym o samym Pyrkonie się wypowiedzieć.
Każda impreza tworzy, a przynajmniej powinna, swego rodzaju klimat, sos własny. W poprzedni weekend sos był taki, jakiego szukałam całe życie (hoho). Były spotkania ze starymi znajomymi oraz pierwsze spotkania z tymi, których od lat znałam "z internetu", były nowe znajomości, były piękne stroje dookoła, była możliwość założenia peruk (!!!) oraz ulubionych wdzianek, w które znowu się mieszczę. :3 Były cudeńka do nabycia, rozmowy z osobami, które chętnie przekazały trochę wiedzy z dziedziny tworzenia strojów, było dobre piwo! Była fajna impreza, bliższe poznawanie wielu ludzi. Były żarty, śmieszki i inne.
I generalnie było cudnie.

Nie jestem w stanie opisać całości, ponieważ chciałabym powiedzieć o wszystkim, bo praktycznie nie było chwili, gdy nie byłam czymś zaabsorbowana.
A nawet, gdy nie mieliśmy nic do roboty i w okolicy pałętała się nuda, pomocnie przybywał Muzyczny Kostur Tolerancji Lego, z którego non stop leciał jeden kawałek - jeszcze we wtorek siedział mi w głowie.
Nawet, gdy bez celu chodziliśmy po wystawcach lub w okolicach ogródka piwnego, co krok pojawiał się ktoś, kto bił pokłony Wielkiemu Przedwiecznemu, który prywatnie jest moim Krasnoludem.
Zwykła wyprawa po japońskie słodycze (nadal utrzymuję moją niechęć do M&A, ale słodycze japońskie są cudne) kończyła się spotkaniem najbardziej uroczego cosplayera świata, ledwo chodzącego Lorda Vadera.
Kilka sekund dla siebie z Krasnoludem-Przedwiecznym umilało świeżutkie dango, które zasmakowało mojemu wybrednemu wybrankowi. Czyli mam motywację, albo pretekst, aby je robić, a także zjadać całość! :3 A wspominam o tym, ponieważ mam wyjątkowo mało okazji, aby kosztować to cudo, a jest moją ambrozją. Obok większości japońskich specjałów.
Wieczorami były vixy: była vixa na wiosce postapo, była wędrująca impreza po całym terenie Targów dzięki wcześniej wspomnianemu Kosturowi. Były tańce, a Marcin grał w juggera (i rozwalił sobie palec u stopy i teraz biedak łyka tabletki). Był uprzejmy Wiedźmin i hover hand na moim ramieniu. I poznaliśmy gwiazdy telewizji TVN.

Wyrzucam z siebie pojedyncze wspomnienia i nie jestem w stanie skomponować tu sensownego tekstu, bo było po prostu dobrze.
A narzekania, że kolejki, że kości są brzydkie. że pre-order nie opłacał się...

Ludzie zawsze na coś marudzą. Kolejki na prelekcje zapobiegły tabunowi ludzi, którzy zachowywaliby się jak w godzinach szczytu na dworcu przy pociągach jeżdżących do okolicznych miasteczek. Kości są kolorowe, mi trafiła błękitna i jest fajna, chociaż wolę leśną k20. A dzięki pre-orderowi należę do Lisiej Straży. :3



I tu zaczyna się temat fantów. Pierwszym zakupem były cztery tomu Pana Lodowego Ogrodu, których zdobyć nigdzie nie mogliśmy. Równie cudne, a dla Marcina zapewne cudniejsze, jest zdobycie Zgrozy w Dunwich i innych przerażających opowieści, równie ciężkiej w znalezieniu. Do kompletu fana Lovecrafta doszedł worek na kości (bo stary się rozwalił) oraz czapka z mackami, która gwarantowała Callthulu uwielbienie sporej częście konwentu, a także profesjonalną sesję na "mrocznym tle". :-) Jako fani Lisich Spraw cieszymy się z małych przypinek (PoLISia oraz ojojane miejsca). Ja, jako miłośniczka kiczowatego "kawaii" oraz sukkubów, mam różki... z różami! :3 Ponadto kupiliśmy przypinki z Pyrkonu dla przyjaciół - oraz dla siebie i... jedzenie. Spędzaliśmy na terenie Targów niemal całe dnie, zatem żywiliśmy się też tam. Przy pierwszym zakupie pocky sto lat temu zachowałam pudełko i stało się to moją tradycją, także od jagodowych mochi oraz pocky o smaku zielonej herbaty (zasmakowało Marcinowi!) także zatrzymałam. 














W tym roku staliśmy przed wyborem: OldTown czy Woodstock. Teraz nie żałuję podjętej decyzji o zepchnięciu Wooda na drugi plan. Oczywiście, jeżeli się uda, chętnie skoczymy, jednak urlop będzie istotniejszy na OldTown.
No i przynajmniej wiem, że duże ilości alkoholu mnie męczą. :-)



No i w przyszłym tygodniu pojawią się zdjęcia moich wszystkich kreacji Pyrkonowych przy okazji wpisu nawiązującego do fanpejdża, który powstał, abym mogła chwalić się (czy żalić?) moimi craftami oraz innymi duperelkami. Zapraszam na Martodzieło
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz