piątek, 22 kwietnia 2016

22. A park lepszy, niż trumna.

Brak półki, na której mogłyby siedzieć robalki zaowocował tym, że przeryczałam całą noc po schowaniu ich do kartonu.


Jednak Krasnolud sprostał zadaniu wyprowadzenia mnie z dołka. Między innymi takie sytuacje, gdy Marcin przypomina mi, że coś kocham lub coś daje mi szczęście, ponieważ sama o tym zapominam, sprawiają, iż wiem, że drugiego takiego uczucia z lupą szukać. Chociaż i tak się nie znajdzie. :-)

Rano zajęłam się robalkami. Oczyściłam z kurzu, przycięłam peruki i poprawiłam Dor makijaż - chociaż nie mam utrwalacza, no ale to nic. Usta mogę poprawiać non-stop, bo na resztę jeszcze starczyło. :v

Przycinanie peruk, to rzecz, której nie chcę podejmować się nigdy więcej. Nie dlatego, że wyszło to źle, bo chyba nie, ale... To dość trudne zadanie. Nie chcę i nie nigdy chciałam być fryzjerką. Jednak peruki dużo zyskały. Były dość szerokie, co udało mi się zwalczyć. Muszę coś zrobić z rudą główką Isiego, ponieważ źle łapie słońce i w ogóle światło. Bardzo sztucznie. A ponoć da się to zmieniać.


W Parku Wilsona złapaliśmy cudne światło. To chyba o tym mówił nauczyciel na tych kilku lekcjach z fotografii, na których byłam, zanim uciekłam na stałe z plastyka, gdy opowiadał o złotym świetle.





















Share:

czwartek, 21 kwietnia 2016

21. Zamknięci w trumnie.

Pamiętam, że jedną z pierwszych rzeczy w Internecie, które poznałam były dollfie. Ball-jointed-dolls. Zakochałam się. Chciałam koniecznie, a potem napisałam do Villemo (chyba), czy nie ma tańszych, dla 11-12 latki tysiąc to bardzo dużo, a... a one były takie piękne!

Przez kilka lat odwiedzałam blogi lalkarzy, sklepy, galerie na dA. I wciąż marzyłam, że będę miała swoją kolekcję. A kolekcja zawsze zaczynała się od jednej.



Od modelu bjd 1/4 z firmy IslandDoll, Amy. Na osiemnaste urodziny można zaszaleć, zażyczyć sobie coś... COŚ! Tak było w moim przypadku. Zażyczyłam sobie ją, Amy. Dorcas.
Wersja stockowa, miała wszystko, makijaż, perukę, ubranko, buty. Potem zaczęły się zmiany. I mimo że nie umiem szyć tak małych rzeczy zbyt dobrze, nie umiem robić dobrych zdjęć... Ba, na początku nie potrafiłam założyć peruki. Bałam się, że zrobię jej krzywdę.

Ale nigdy nie zapomnę czekania na nią. Odpakowania, gdy w końcu pewnego dnia po szkole, wchodząc do swojego, o dziwo sprzątniętego pokoju, potknęłam się o karton. Podłużny. Wysoki. Oznaczony delikatnym przedmiotem wewnątrz.
Dorcas.
Pamiętam, jak trzęsły mi się ręce, gdy otworzyłam pudło - do góry nogami. Pamiętam Dor, łysą i bez oczu, owiniętą, niczym mumia w folię bąbelkową. Na białej poduszce wyglądała trochę jak złożona w trumnie.
Miała krzywo przyklejoną rzęsę, ale i tak była piękna. Najpiękniejsza.
Nie była "Amy" z IslandDolla. Była Dorcas, istotą podobną do wampira, która ma ciało, jednak nie jest żywa. Samotną arystokratką, która czuła się winna śmierci swojej młodszej siostry.

Przechodziła wiele przemian. Była lolitą, hipiską, alternatywną dziewczyną z sąsiedztwa. Ale zawsze była Dor.

Potem pojawił się Isi. Ismael zdobył moje serce, gdy tylko zobaczyłam go wystawionego na sprzedaż w fejsbukowej grupie lalkowej. Miałam inny cel lalkowy, jednak przez jego zielone smutne oczka osadzone na piegowatej buźce, zapomniałam o upatrzonej lalce z DollZone. Zwłaszcza, że Isi jest 1/6, Yo-SD, ma 20-parę centymetrów! Dor jest prawie dwa razy większa.
Ismael był od zawsze rudy. Chociaż przyszedł do mnie jako białowłosy. Był rudy i był rozrabiaką. Małym psotnikiem. Jednak on także nie był ani martwy, ani żywy. Narodził się pomysł na historię mojej rozwijającej się gromadki. Moje małe wampirki, robaczki.

Wielokrotnie sadzałam ich obok siebie, trzymałam w rękach - upewniwszy się, że są czyste. Dorcas jest symbolem spełnionego marzenia. Była pierwsza i nie ma dla mnie Graila lalkowego, który przebiłby uwielbienie tego kawałka żywicy w ubrankach, mimo że to jeden z najpopularniejszych modeli.

Na jednej z półek w moim dziewczęcym pokoju był pokoik robalków. Drewniane łóżko, regał i szuflady. Mieli miniaturową lampę i książki. Poduszki, zabawki. I metalowy szezlong.
Mogłam mieć bałagan w całym pokoju, zagracone do tego stopnia, że podłoga była trochę legendarna. Ale ich półka zawsze była sprzątnięta i wyeksponowana. Moje rablki były moją chlubą.

Teraz mieszkam w Poznaniu. Siedzieli oboje na szezlongu, który stawiałam na podłodze w moim kącie. Jednak nie chcę narażać ich na niebezpieczeństwo.











Są zamknięci w kartonie, w którym przyszła Dorcas. Są zamknięci w trumnie.
Wiem, że to tylko lalki. Chociaż posążki bogów to też "lalki". Dla mnie te lalki są ogromnie i nieopisanie ważne. Chcę wyjąć je z trumny, chcę, żeby znowu żyły. Ale póki co, nie mogę im tego zapewnić.
I jest mi niewymownie źle.

Spełnionych marzeń nie można zamknąć w trumnie.
Share:

piątek, 15 kwietnia 2016

20. Pyrkon 2016.





Prawie rok temu wróciłam z pewnego wielkiego festiwalu. Byłam pewna, że impreza lepsza niż Przystanek Woodstock nie istnieje.

A okazuje się, że istnieje. Odbywa się w Poznaniu, od kilku lat na Targach. Pyrkon.
No i od razu uzasadnię swoje zdanie. Pyrkon oferuje nie tylko cudne imprezy, jaka to miała miejsce w nocy z piątku na sobotę, oferuje także ciekawych ludzi. Oczywiście, na Woodzie jest ich równie dużo. W sumie nie ma co porównywać konwentu fantasy z festiwalem muzycznym. Jednak pyrkonowa atmosfera zdecydowanie bardziej do mnie przemawia. Poza tym, cosplaye! <3

Ale chciałabym o samym Pyrkonie się wypowiedzieć.
Każda impreza tworzy, a przynajmniej powinna, swego rodzaju klimat, sos własny. W poprzedni weekend sos był taki, jakiego szukałam całe życie (hoho). Były spotkania ze starymi znajomymi oraz pierwsze spotkania z tymi, których od lat znałam "z internetu", były nowe znajomości, były piękne stroje dookoła, była możliwość założenia peruk (!!!) oraz ulubionych wdzianek, w które znowu się mieszczę. :3 Były cudeńka do nabycia, rozmowy z osobami, które chętnie przekazały trochę wiedzy z dziedziny tworzenia strojów, było dobre piwo! Była fajna impreza, bliższe poznawanie wielu ludzi. Były żarty, śmieszki i inne.
I generalnie było cudnie.

Nie jestem w stanie opisać całości, ponieważ chciałabym powiedzieć o wszystkim, bo praktycznie nie było chwili, gdy nie byłam czymś zaabsorbowana.
A nawet, gdy nie mieliśmy nic do roboty i w okolicy pałętała się nuda, pomocnie przybywał Muzyczny Kostur Tolerancji Lego, z którego non stop leciał jeden kawałek - jeszcze we wtorek siedział mi w głowie.
Nawet, gdy bez celu chodziliśmy po wystawcach lub w okolicach ogródka piwnego, co krok pojawiał się ktoś, kto bił pokłony Wielkiemu Przedwiecznemu, który prywatnie jest moim Krasnoludem.
Zwykła wyprawa po japońskie słodycze (nadal utrzymuję moją niechęć do M&A, ale słodycze japońskie są cudne) kończyła się spotkaniem najbardziej uroczego cosplayera świata, ledwo chodzącego Lorda Vadera.
Kilka sekund dla siebie z Krasnoludem-Przedwiecznym umilało świeżutkie dango, które zasmakowało mojemu wybrednemu wybrankowi. Czyli mam motywację, albo pretekst, aby je robić, a także zjadać całość! :3 A wspominam o tym, ponieważ mam wyjątkowo mało okazji, aby kosztować to cudo, a jest moją ambrozją. Obok większości japońskich specjałów.
Wieczorami były vixy: była vixa na wiosce postapo, była wędrująca impreza po całym terenie Targów dzięki wcześniej wspomnianemu Kosturowi. Były tańce, a Marcin grał w juggera (i rozwalił sobie palec u stopy i teraz biedak łyka tabletki). Był uprzejmy Wiedźmin i hover hand na moim ramieniu. I poznaliśmy gwiazdy telewizji TVN.

Wyrzucam z siebie pojedyncze wspomnienia i nie jestem w stanie skomponować tu sensownego tekstu, bo było po prostu dobrze.
A narzekania, że kolejki, że kości są brzydkie. że pre-order nie opłacał się...

Ludzie zawsze na coś marudzą. Kolejki na prelekcje zapobiegły tabunowi ludzi, którzy zachowywaliby się jak w godzinach szczytu na dworcu przy pociągach jeżdżących do okolicznych miasteczek. Kości są kolorowe, mi trafiła błękitna i jest fajna, chociaż wolę leśną k20. A dzięki pre-orderowi należę do Lisiej Straży. :3



I tu zaczyna się temat fantów. Pierwszym zakupem były cztery tomu Pana Lodowego Ogrodu, których zdobyć nigdzie nie mogliśmy. Równie cudne, a dla Marcina zapewne cudniejsze, jest zdobycie Zgrozy w Dunwich i innych przerażających opowieści, równie ciężkiej w znalezieniu. Do kompletu fana Lovecrafta doszedł worek na kości (bo stary się rozwalił) oraz czapka z mackami, która gwarantowała Callthulu uwielbienie sporej częście konwentu, a także profesjonalną sesję na "mrocznym tle". :-) Jako fani Lisich Spraw cieszymy się z małych przypinek (PoLISia oraz ojojane miejsca). Ja, jako miłośniczka kiczowatego "kawaii" oraz sukkubów, mam różki... z różami! :3 Ponadto kupiliśmy przypinki z Pyrkonu dla przyjaciół - oraz dla siebie i... jedzenie. Spędzaliśmy na terenie Targów niemal całe dnie, zatem żywiliśmy się też tam. Przy pierwszym zakupie pocky sto lat temu zachowałam pudełko i stało się to moją tradycją, także od jagodowych mochi oraz pocky o smaku zielonej herbaty (zasmakowało Marcinowi!) także zatrzymałam. 














W tym roku staliśmy przed wyborem: OldTown czy Woodstock. Teraz nie żałuję podjętej decyzji o zepchnięciu Wooda na drugi plan. Oczywiście, jeżeli się uda, chętnie skoczymy, jednak urlop będzie istotniejszy na OldTown.
No i przynajmniej wiem, że duże ilości alkoholu mnie męczą. :-)



No i w przyszłym tygodniu pojawią się zdjęcia moich wszystkich kreacji Pyrkonowych przy okazji wpisu nawiązującego do fanpejdża, który powstał, abym mogła chwalić się (czy żalić?) moimi craftami oraz innymi duperelkami. Zapraszam na Martodzieło
Share:

piątek, 1 kwietnia 2016

19. Wycieczka po Lodowym Pałacu - pozwiedzajmy depresję.

Znowu jest późno.
Od dłuższego czasu nie mogę zasypiać. Leżę w łóżku i przez kilka godzin… leżę. Ostatnio nawet nie przeszkadza mi pochrapywanie Krasnoluda, jeżeli śpi obok (a w zasadzie, to przestał pochrapywać). Czasem mam pretekst, bo coś jeszcze napiszę, przeczytam, poczekam. Ale potem i tak przynajmniej dwie godziny zmieniam pozycję, bo może jakaś będzie tak wygodna, że zasnę.
Ale nie o tym.
To tylko wstęp.
Dzisiaj, aby uniknąć przewracania się i zakrywania całej siebie kołdrą (bo Krasnolud jest u siebie), przeglądam internety.
Trafiłam na jakiś wyjątkowo durny kanał na YT. Zabłądziłam. Tak zdecydowanie mocno, chociaż zaczęło się od przeglądania Ponky. Przez Gimpera (którego szczerze nie znoszę), do… sióstr Fitdevangel.
Czegoś tak durnego, jak ich filmy nie widziałam od dawna. I nie wiem, która jest głupsza.
Ale filmik o depresji.
Nie skończyłam go, bo narosła we mnie ogromna ilość bullshitu. Ten filmik obejrzało ponad 57 000 osób!
I jak przeżyłam jakże piękne przedstawienie osoby chorej, jako blond-aniołka tandety, który marudzi i ogląda siedem filmów pod rząd, tak…
„Nie pójdziesz do żadnego lekarza po leki!”. Dlaczego? Bo faszerujesz się chemią. Bo zasilasz koncerny. A przy okazji, możesz doprowadzić się do stanu, w którym będzie zbyt późno na leki, ale to mniej ważne, bo przynajmniej zabijesz się nie mając w sobie toksyn leków. :-)

Faktem jest, że depresję można leczyć nie biorąc leków. Jednak jest to trudne i w przypadku zaawansowanego stanu choroby – nierealne.
Ale zacznijmy od najważniejszego: depresja to nie chwilowy smutek. Mówi się, że znaczna część społeczeństwa cierpi na tę chorobę. Pewnie jest to prawda, jednak to sprzyja temu, aby połowa (ponad?) internautów stwierdziła ją u siebie.
Zawsze podawałam pewien przykład.
Wyobraź sobie, że jesteś tak cholernie głodny. Zjadłbyś cokolwiek, nawet to, czego nienawidzisz, na przykład kiszoną kapustę. Cokolwiek. A przed sobą masz swoją ulubioną pizzę. Wystarczy wyciągnąć rękę.
Ale nie masz na to siły. Nie możesz zmotywować się, aby wykonać prosty ruch – zakładając, że masz sprawną rękę.
Taka jest depresja. Czasem, przez godzinę zbierasz się do tego, aby zawołać kogoś, kto mógłby przewrócić Cię na drugi bok, bo sam tego nie zrobisz.

Kiedy terapeuci pytali mnie o kolor, którym opisałabym, co czuję, mówiłam o zimnych, błękitnych kolorach lodu. O pałacu z lodu. Z zimnych kryształów, które poetom wydają się piękne, ale gdy stanowią Twój dom… ciągle się o nie kaleczysz i są zimne. W dodatku za oknem nic nie ma, kompletna pustka. Lodowy pałac musi stać na odludziu, a słychać w nim tylko śnieżną wichurę. I Twoje kroki.

Ale, u mądrej youtuberki dowiadujemy się, iż depresję powoduje brak celów i marzeń.
Nie. Depresja zabija Twoje cele i marzenia. Zapominasz o nich. Nie osiągniesz ich nigdy, ale wiszą nad Tobą jako kolejna porażka. Nie będziesz próbować, bo… bo nie dasz rady.
Albo nękanie w szkole, odejście kogoś bliskiego, złamane serce (chłopak z 3A nie zwraca na mnie uwagi, a tydzień temu powiedział mi cześć – mam depresję!).
Tak naprawdę, depresja nie musi mieć podłoża w tym, co się dzieje lub działo. Oczywiście, może, ale… nie musi. Może przyjść tak samo, jak grypa. Albo raczej złamana noga, bo grypę łapiesz od kogoś, a noga łamie się przypadkiem. Tak, o.

„Wybór należy do ciebie” to bardzo pozytywny slogan. Pewnie. Ludzie bulwersują się, gdy mówię, że tak jak chory na raka nie wyzdrowieje, gdy sobie zapragnie, tak samo osoba chora psychicznie nie jest w stanie tego zrobić. Depresja jest chorobą, a nie fanaberią.
Leczenie jest potrzebne.

A jest okropne.
Psychiatrzy zapewniają, że od tych leków nie przytyjesz, że nie mają negatywnych wpływów. Brałam bardzo wiele różnych tabletek. I wszystkie mnie otumaniały. Objawy schizofrenii czy depresji były mniejsze lub większe, ale tak samo było, gdy odstawiałam sobie leczenie. Otumaniona byłam ciągle.
Uwielbiałam zawsze pisać i malować, tworzyć. Przestałam, bo głupie wyobrażenie sobie opisu ulicy w książce Murakamiego przerastało moje możliwości. A co dopiero coś, co sama miałabym stworzyć. Czytanie w ogóle było nierealne.
Najlepiej siedziało mi się w zasyfionym pokoju. Gdy robiło się ciemno, musiałam zacząć zbierać siły, aby za godzinę lub dłużej wstać i zapalić światło. Chociaż: po co?
Kiedy zaczęłam chorować ważyłam cudne 53kg. Byłam wtedy wychudzona, moje leczenie zaczęło się między innymi od tego, iż rodzice zauważyli, że drastycznie schudłam.
(tutaj nastąpi terapia dla mnie)
W kwietniu '15 ważono nas na bilansie przedmaturalnym. Pierwsza cyferka, którą widziałam to „8”.

Według aniołka sposobem na terapię jest „wzięcie się w garść” oraz rozpisanie sobie, kim chciałoby się być za kilka lat, uwzględniając ubiór, poruszanie się, samochód.
Kiedy masz depresję, masz nadzieję, że za kilka lat przestaniesz istnieć. Znikniesz.

W zasadzie, blondynka wzbudza w widzu uczucie, że jego depresja (zakładając, że ktoś z depresją ją ogląda) to coś, czego powinien się wstydzić. Bo ludzie mają gorzej.


Skończyłam na 4:02. Może w ostatnich sekundach blondyna zdejmuje maskę i okazuje się, że to Człowiek Warga wszystkich trollował, ale w obawie, iż tak nie jest, nie skończyłam tego filmiku.

Wyjście z depresji jest trudne. Leczenie jest konieczne. Można zrezygnować z farmakologii, ale terapia jest bardzo ważna. I to psychiatra powinien zdecydować, czy możesz zrezygnować z leków.
Ja wiem, że łatwo się mówi, bo sama odstawiałam leki bez konsultacji. Bo nie mogłam wypić ze znajomymi (chyba i tak już nigdy nie będę miała tak mocnej głowy, jak przed leczeniem), bo przestałam tworzyć, bo tyłam, a nie ukrywajmy, dla młodej kobiety jest to duży problem.

Ten blog powstał jako jedna z terapii. Miałam tu pisać co mnie boli i udostępniać moim bliskim. Myślę, że wciąż spełnia swoją rolę, ale korzystając z tego, iż mam coraz więcej wyświetleń, chcę napisać tutaj coś, co może trafi do jednej chociaż chorej osoby. Do osoby, której społeczeństwo mówi w ten sam sposób, co niezbyt mądra youtuberka.

Najważniejsze jest, aby depresję stwierdził lekarz, co pisałam już wyżej. W najgorszej fazie choroby trzeba brać leki. Ważna jest terapia. Ważne jest wsparcie – które często na terapiach grupowych istnieje. Ja miałam cudną grupkę, gdy pierwszy rok uczyłam się w szkole przyszpitalnej (bo drugi był porażką…). Kiedy osoba chora na nowo nauczy się decydować o sobie i nie poddawać się, nie wolno zasypywać jej pomysłami, a także lekko studzić jej zapał na milion zajęć.
Krok po kroku.

Leczenie farmakologiczne jest jak nauka chodzenia. Leki są ręką, która trzyma Cię i łagodzi upadki przy pierwszych krokach. Ale prędzej czy później zaczynasz iść sam. Będziesz upadał jeszcze wiele razy, ale, kiedy uznasz, że dalej dasz radę iść sam… musisz wstawać.

Czy ja wyzdrowiałam? Nie wiem. Może kiedyś mi znowu wrócą te najgorsze stany. Ale póki co jest dobrze. Jest normalnie, mam problemy, z którymi boryka się wiele innych 21-latek. Kiedy zauważę jakieś niepokojące objawy – udam się na terapię. Szybka reakcja pomoże uniknąć leków, których nie wspominam dobrze, chociaż wiem, że bez nich nie przeszłabym tej choroby.


A nawiązując, mogę się pochwalić: 
Zdjęcia z chwili obecnej zbytnio nie mam. Jedynie na moim fejsbuczku chyba jakieś aktualne. Wyglądałam jak ogr, tak. W świąteczną sobotę waga pokazała mi 55kg, Krasnoludmi świadkiem. Wzrost mam wciąż taki sam, waga prawidłowa. Wróciłam do niej bez żadnej diety. 
Mówi się, że leki schodzą. 
Schodzą. 
albo mam tasiemca... 




Share: