piątek, 4 marca 2016

15. J. Grzędowicz, „Księga Jesiennych Demonów”



- Jak to jest być wilkiem? - zapytała- Inaczej. Prościej i szybciej. Pamiętam to jako chaotyczne obrazy, sceny, wiedzę, której nie da się wyrazić słowami. Te wspomnienia są trochę podobne do snu. Nie ma w nich słów ani porządku. Światło jest ostrzejsze, dźwięki też. I zapachy. Tamten świat składa się z zapachów. I uczuć- Jakich uczuć? - Krótkich, ostrych i sensownych. Pragnień. Przestrzeń, bieg, polowanie, jedzenie, dzielenie się. Czasem jest też strach albo gniew. Kiedy kogoś lubisz, traktujesz go przyjaźnie, kiedy czujesz gniew, walczysz. Czujesz i robisz dokładnie to, co czujesz. - A co czujesz teraz?- Teraz jestem człowiekiem 
„Księga Jesiennych Demonów” opowiadanie „Wiedźma i Wilk”, Jarosław Grzędowicz



Gdy jest Ci smutno – kupujesz sobie coś na pocieszenie. Czekoladę, ładny sweter lub inną rzecz, która Cię ucieszy.
Jesień jest bardzo depresyjną porą. A właśnie jesienią, żegnając się z Krasnoludem i pędząc do Torunia (kiedy to było!) wpadłam na chwilę do księgarni. Akurat skończyłam czytać pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu i podróż byłaby jeszcze gorsza, gdyby nie…
Księga Jesiennych Demonów autora wcześniej wymienionej książki, pana Jarosława Grzędowicza. No i miała całkiem fajną okładkę. A nawet z książką, która zaczyna się taksobie, podróż mija lepiej.

Na całą opowieść składa się pięć opowiadań oraz mini opowiadania - prolog i epilog. I jak prolog przekonał mnie do kupna – zawsze przed kupnem czytam kilka pierwszych stron – tak pierwsze opowiadanie odrzuciło mnie bardzo daleko od chęci powrotu do poznawania Jesiennych Demonów.
Próbowałam, podchodziłam, ale to nie było to.
Możliwe, że mój własny zły stan psychiczny, bronił się przed książką, która, bądź co bądź, nie nastawia optymistycznie. Zresztą, wspominałam o tej pozycji, gdy było bardzo źle. 

Jakiś tydzień, czy dwa tygodnie temu znowu ją chwyciłam.
I odleciałam.
Drugie opowiadanie dość ładnie wpasowuje się we wszystko, co mamy w polskim urban fantasy. A jednocześnie Grzędowicz mistrzowsko operuje językiem. Przemyślenia terapeuty skłoniły mnie do zrobienia czegoś, czego nie robiłam nigdy – podkreślania fragmentów. Gdy akcja rozwija się i dowiedziałam się, że tajemniczy pacjent, od którego wszystko się zaczęło, jest Bogiem, mimo mej niechęci do większości współczesnych religii, miałam ochotę udać się do najbliższego kościoła i go pocieszyć.
To, jak Grzędowicz przedstawił chrześcijańskiego Boga jest wzruszające, łapie za serce, a przy okazji, jest - moim zdaniem – jedynym słusznym obrazem Boga, którego jego wyznawcy nazywają „Ojcem”.
Kilka lat temu napisałam na luźnej karteczce przemyślenia dotyczące tego, czy właśnie Bóg, jako ojciec, ponoć kochający, jest w stanie znieść to, że jego dzieci tracą wiarę i marzenia, et cetera.
I właśnie to dostałam w tym opowiadaniu.
Zakończenie jest wisienką na torcie, albo nawet truskawką, większość ludzi woli truskawki. Nie chcę zbyt mocno spoilerować, zatem napiszę tylko, iż jestem przekonana, że narrator tego opowiadania wylądował w Bieszczadach! :---)

Kolejne opowiadanie łyknęłam, gdy tylko przetrawiłam „Opowieść terapeuty”. Jest ono zdecydowanie szczytem cudu w tej książce. Znowu kreśliłam po kartkach zaznaczając opisy i dialogi, które ściskały moje serce. „Wiedźma i wilk” opowiada o… wiedźmie i wilku. Wiedźmie, która na co dzień zajmuje się fotografią, jednak była w toksycznym związku. A jednocześnie należała do rodziny prawdziwych czarownic. Gdy dłużej pomyślę nad treścią tego opowiadania dochodzę do wniosku, że przywołanie wilkołaka, aby rozprawił się z facetem, który ćpa, pije, generalnie nic nie robi, a czasem bije swoją kobietę, jest trochę przesadą. Jednak Grzędowicz bardzo obrazowo opisuje myśli Melanii i sprawia, że jej zachowanie jest autentyczne. Jednak to dopiero początek. Głównym wątkiem jest wprowadzanie wilkołaka Maksyma w ludzkie życie. I tu jest piękno, które wycisnęło ze mnie łzy.
Bo wszyscy wiemy, że dzika natura nie idzie w parze z korporacjami i betonowymi budynkami.
Chciałabym pisać o tym opowiadaniu i pisać.
Powstrzymam się i jeszcze raz polecę. Chociażby to jedno z całej książki.

Jednak następne opowiadanie, „Piorun”, sprowadziło mnie znowu na ziemie. Czytanie znowu się rozwlekło w czasie. Narrator będący naukowcem,chyba biochemikiem oraz mężem strasznie, ale to strasznie nudzi. Gdyby sukkub chciał ukraść mi Krasnoluda, nie jęczałabym, tylko od razu wpadła na to, że to sukkub. Ale ja jestem fanką fantastyki. I jeszcze sam ma problem, aby zauważyć, że ten sam sukkub sięga po niego… Swoją drogą, mamy sukkuba i inkuba w jednym.
Tak czy siak, zdecydowane nie, nie, nie.
Plusem jest moja miłość do sukkubów. Niektórzy lubią elfy, inni krasnoludy, ja lubię sukkuby i inkuby. I fauny oraz inne kopytkowe.

Gdy z ulgą przeczytałam ostatnie słowo „Pioruna” pojawiły się „Czarne motyle”. Wprowadzenie, gdzie narratorem jest zmarły mąż-alpinista jest bardzo klimatyczne. Postać pani Ireny też jest sympatyczna. Ciekawy klimat, chociaż niesmak po „Piorunie”, który z kolei przykrył majstersztyk dwóch poprzednich opowiadań mógł wpłynąć na to, że „Czarne motyle” długo w mej pamięci nie zostaną. Ale były całkiem dobre, naprawdę!

Pięć opowiadań i prolog z epilogiem są zupełnie z różnych półek, jeżeli chodzi o doznania przy czytaniu. Dwa opowiadania, który zrywają kapelusze z głów w środku, dwa opowiadania, które są ok i nic poza tym, oraz dwa, które sprawiają, że odechciewa się czytać. Mimo to, polecam. Czyta się długo przez wyraźne skoki w jakości opowiadań, jednak myślę, że warto. Sama niejednokrotnie zamierzam wracać do „Opowieści Terapeuty” oraz „Wiedźmy i Wilka”. Czy do reszty? Nie wiem. Póki co mam zbyt długą kolejkę książek, które trzeba skończyć/zacząć. :---)


Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz