wtorek, 27 października 2015

1. Demony obcego miasta.



Jest pół godziny po pierwszej w nocy. 27 października.
Często słyszę, że pognębiam się muzyką, której słucham. Nieprawda. Słysząc niektóre teksty czuję się mniej samotna, niż jestem.
W sumie, dlaczego w ogóle czuję się samotna? Przecież, halo, mam rodzinę, na którą mogę liczyć (blablablabla, prawie); mam przyjaciół tak cudownych, że wciąż nie wiem, czym zasłużyłam na przyjaźń takich osób; mam nawet najlepszego chłopaka, jakiego mogłam sobie wymarzyć. I mam moje kotki z mięciutką sierścią... Więc o co chodzi?

Tu jest problem, bo nie wiem. Od początku roku akademickiego mieszkam sama. Znaczy, mam współlokatorów, ale akurat mają takie charaktery, że różnicy nie robi to, czy są w domu, czy nie.
A ja piekielnie boję się ciszy. Tej ciszy, która odpowiada, gdy po powrocie z wykładów krzyczysz w wejściu „cześć”. Tej ciszy, która mówi „na zdrowie” po kichnięciu. Boję się niezrobionej herbaty wieczorem i zapominania własnego głosu.
Na uczelni możemy porozmawiać. O tym, kto w jakim stopniu ma chu*ową kreskę, a kto w ogóle nie powinien się na malarstwie znaleźć.
Październik do połowy składał się z egzystowania w tygodniu i wyjazdów w weekendy. Takie budzenie się ze snu, jak niedźwiadki. I rękę dałabym sobie uciąć, że ten październik trwa już co najmniej 62 dni. Nie wierzę, że jestem tak słaba, żeby nie wytrzymać w takiej samotności miesiąca...
Poza tym, w skład dziesiątego miesiąca tego roku wchodzi bardzo dużo strachu. Najpierw był jednak płacz. Embrionalne zwijanie się na łóżku. Bezruch. I wtedy dopiero pojawił się strach - „borze zielony! To wraca, wróciło, znowu będzie tak samo, nie chcę znowu, nie będę próbować, nie obchodzi mnie nic, chcę koniec”. Naprawdę uważam, że nie przeżyję, jeżeli znowu czeka mnie to, co przeszłam. Poza tym... po co był obrót o 180 stopni, skoro znowu wracamy do punktu wyjścia? Jeżeli tak to ma wyglądać, to ja nie chcę mieć nigdy więcej nadziei. Nigdy.
Najbardziej przeraża mnie samotność. Paraliżuje mnie do tego stopnia, że boję się jeść. Mogę zjeść w domu, Poznaiu, Stęszewie, gdziekolwiek, ale w Toruniu mam z tym problem. Tak samo sen. Boję się spać będąc tutaj.
To jest zupełnie nieuzasadnione, wiem. Ale boję się do tego stopnia, że na tydzień starczają mi dwie kromki chleba, ciastko, nadgryzienie kebaba i... i reszta już była zjedzona w domu. Starcza mi też 2 godziny snu dziennie. Problem z unoszeniem nóg jest spowodowane czymś innym, prawda? To, że idąc do kuchni muszę zrobić przystanek w połowie, żeby się nie przewrócić też?

Absolutnie nie chcę się poddawać. Jednak pisząc tutaj, w takim a nie innym nastroju, pozwalam sobie na wyrzucenie z siebie tego.
Wyżalenia się, że niosąc zakupy dzisiaj przestraszyłam się czegoś, co nie istniało. I mimo że ja wiedziałam, że tego nie ma i tak upuściłam jedną reklamówkę. Mogę się też skarżyć na to, że wcale nie zastanawiały mnie wody na najniższej półce w sklepie – nie miałam siły stać i płakać. Musiałam kucnąć na tą chwilę.

Po raz enty powtórzę: jestem tu sama, nienawidzę samotności. Boję się jej i brzydzę. Nie radzę sobie z nią.

S.O.S.  
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz