wtorek, 16 sierpnia 2016

30. I. McDonald „Luna: Nów”





Każdy z nas ma kilka, kilkanaście takich tematów, które łapią za serce. Są nam bliskie. Po prostu lubimy je bardziej, niż inne. Dla mnie, jednym z takich klimatów, jest mafia pierwszej połowy XX wieku. „Ojciec Chrzestny”, „Chłopcy z Ferajny”, „Dawno temu w Ameryce”… Ileż to razy zachwycałam się tymi klasykami. Jednocześnie starając się wychwycić te bardziej niszowe. Bo źli faceci, dla których podstawą jest rodzina, wcale nie są aż tak źli! Co z tego, że mają tak wiele na sumieniu..?

Noszą garnitury, kochają swoje kobiety (chociaż czasem je zmieniają…) i działają na dziewczęce wyobraźnie. Przynajmniej mi, okropną przyjemność sprawiało oglądanie eleganckich garniturów i kapeluszy. Oraz pistoletów rzuconych na kuchennym blacie.

Ma to sobie pewien… romantyzm?

Ale lata 20, czy 50 po jakimś czasie zaczynają się nudzić. I nawet Frank Sinatra lecący w tle, gdy prowadzisz samochód wcielając się w Vito Scalettę nie sprawia tak wielkiej przyjemności.



Czy klimat mafijny można uzyskać kolonizując księżyc?

Skolonizowany księżyc jest przedstawiony, jako miejsce brutalne. Miejsce, na którym niekiedy trzeba walczyć o tlen lub wodę. Jeżeli cię nie stać, oddychaj mniej. Albo kombinuj, negocjuj. Jednak za wszystko musisz kiedyś zapłacić. Jesteś na stale połączony do sieci, jednym z czterech księżycowych żywiołów. Ale jeżeli cię stać, możesz kupić ładną skórkę swojemu awatarowi!

Skolonizowany księżyc jest też miejscem egzotycznym, miejscem, gdzie wyobraźnia szaleje, jak kompas na biegunie. Wydrukowane motyle, które goni kilkuletnie dziecko. Szaleńczy bieg po powierzchni. Ale także egzotyka sprowadzona z Ziemi. Wszystko to łączy się w coś, czego nie uświadczyłam w żadnej innej książce.

Długo mogłabym zachwycać się nad klimatem, jakiemu nadaje powieści Iana McDonalda połączenie niezwykłych charakterów, poszczególnych kultur znanych nam z Ziemi.

Chciałabym jednak skupić się na zwięzłym wyciśnięciu najlepszych – moim zdaniem – smaczków z „Luny: Nów”. A jest ich wiele.


Przeniesienie klimatu rodziny Corleone na księżyc, jest trzonem cudnego smaku, tak specyficznego, że zapamiętam go na bardzo długo. Cierpię jednak, na pewien rodzaj snobizmu, i wszelka inność jest dla mnie bardzo ważna.

A książka Iana McDonalda jest zupełnie inna, niż science fiction, które poznałam. Wydawać by się mogło, że opisy ogromnych korporacji, molochów, którym brakuje człowieczeństwa, na stałe stworzyły pewien rodzaj science fiction. Co więcej, obecnie są wręcz oklepane, lub chociaż schematyczne.

Autor „Luny: Nów” nie odbiega zatem na pierwszy rzut oka od gatunkowego szablonu. Jednak stworzył z niego coś delikatnego, jak wydrukowane motyle (wpłynęły na moją wyobraźnię w wielkim stopniu), a równocześnie coś niezgrabnego jak skafander kosmonauty.

Kolejnym ciekawym, a może nawet najciekawszym, smaczkiem pierwszego tomu cyklu „Luna”, są bohaterowie, głównie członkowie rodziny Corta, których poznajemy najlepiej. Tak zróżnicowanych charakterów występujących obok siebie, można szukać bardzo długo. Mamy do czynienia z barwnymi jednostkami; nie jednym, głównym bohaterem; nie jego najbliższymi. Na księżycu Iana McDonalda większość postaci jest wyrazistsza, niż wielu moich znajomych. Adrianna Corta, która mogłaby być krzyżówką babci Mulan (gdyby ta była poważna) oraz Vita Corleone; kobieta śmiertelnie chora, której zależy na rozwijaniu się rodu. Jej następcą ma być Rafael, nazywany Rafą; facet zarówno pełen życia oraz energii, jak i zmęczony nieszczęściem w życiu prywatnym. Jest milczący i ponury Lucas Corta. Jedyna córka Adrianny, Ariel, bizneswoman, kobieta sukcesu, pewna siebie i ambitna. Wydziedziczony i trzymający się na uboczu, wilk księżycowy (już samo to określenie nadaje mu klimatu!), najmłodszy syn Adrianny, Wagner Corta. Syn Lucasa, młody lekkoduch i księżycowy playboy, można by rzec, bananowy dzieciak. I masa, masa innych, których warto poznać.

Idealnym dopełnieniem tej powieści są opisy. Opisy, które zachwycają. Wydawnictwo MAG niektóre swoje książki opatruje sloganem „Uczta Wyobraźni”. W tym przypadku jest to idealne podsumowanie tego, co gwarantuje narracja Iana. Historia brutalnej polityki i życia społecznego na księżycu, wydaje się subtelna, mimo swej brutalności.

Książka wywołała w mojej głowie wojnę między uczuciami. Tworzy emocjonalny i zmysłowy paradoks. Jest to ponoć charakterystyczne dla Iana McDonalda, o czym z chęcią się przekonam sięgając po kolejny tom „Luny” oraz resztę twórczości tegoż autora, ponieważ nie poznałam go wcześniej.

Oczywiście, nie jest bez wad. Nie jest to lekka pozycja. Śmiem stwierdzić, iż nawet trudna, głównie przez poplątane intrygi wymagające rozmyślań, kto jest kim. Niejednokrotnie musiałam odłożyć lekturę i pomyśleć, co łączy bohaterów, co między nimi było. A przede wszystkim, z której rodziny są. Jednak bez wątpienia, jest to pozycja, którą warto przeczytać, niezależnie od upodobań literackich.
Share:

1 komentarz:

  1. Kocham Iana prawie jak Neila Gaimanna, ale po tę książkę jeszcze nie miałam przyjeności sięgnąć. Mam nadzieję, że bedzie tak dobra, jak piszsz. Ian ma taki coś, że jego książki są piękne <3

    OdpowiedzUsuń