![]() |
JEDZIEMY NA WOODSTOCK! |
Kilka miesięcy temu pisałam, że wybraliśmy OldTown, a Woodstock został zepchnięty na dalszy plan. Jednak mamy w zwyczaju zmieniać plany tak... kilka razy na miesiąc, jeżeli chodzi o wyprawy. I w ogóle wszystko.
Marcin na Woodstocku był pierwszy raz.
Mogłabym podsumować ten festiwal jego słowami, w których podziękował, że go zabrałam w to miejsce. Że tak może spędzać każdy urlop. Że to jest to dobre miejsce na Ziemi. Że po prostu jest dobrze.
Ale nie ograniczę się do kilku zdań, bo tworząc słowa z literek dobrze się bawię. I chcę tę umiejętność szlifować.
Pojechaliśmy we wtorek, 12 lipca. Nasz pociąg był szalenie pusty, zupełnie inny, niż to, co pamiętałam. Jeszcze na peronie nawiązaliśmy znajomość z bardzo pozytywnym człowiekiem, którego imienia nie pamiętam. W naszym wagonie podróżowało bodajże osiem osób. A nasz nowy znajomy grając na djembe (?) opowiedział nam piękne historie głuchymi dźwiękami.
Ten Woodstock był bardzo ciekawą przygodą właśnie przez liczne doświadczenia... hm... na granicy jawy i fantazji.
Na miejscu mieliśmy problem, aby znaleźć odpowiednio dużo miejsca, ostatecznie udało się znaleźć placyk na pięć namiotów, a miało być ich bodajże 14. W dodatku jedno miejsce i tak nam skradziono, mimo ogrodzenia terenu. Najwyraźniej zbyt późno pojechaliśmy. Chociaż nie pamiętałam, aby wcześniej w lesie koło pasażu i wioski Kryszny było aż tak dużo ścieżek między obozami.
Nie wiem, czy jestem w stanie opisać dzień po dniu i czy w ogóle jest sens, aby to robić. Mam wspomnienia, a wolę opisać emocje, które towarzyszyły mi przez te sześć dni. Chociaż to też będzie trudne, ponieważ na Woodstocku towarzyszą nam czyste emocje, które nazwać to trochę głupota. Zawsze uważałam, że te najczystsze uczucia, poprzez opisanie ich słowami używanymi na co dzień, tracą swoją moc.
Bo emocje na Woodstocku są niepowtarzalne. Nie ciągnie mnie na koncerty, od kiedy mam problemy z nogą. Na górkę ASP nawet nie próbuję wejść, ponieważ wiem, że nigdy tam nie dotrę. :-) Poza tym, myślę, że moją największą pasją są właśnie ludzie.
Dlatego chodzę i obserwuję.
Uśmiechniętych ludzi z każdej subkultury i chyba każdego wyznania. Zarówno zatwardziałych korwinistów, jak i - tym razem - niezmasakrowanych lewaków. Dzieciaki, które pewnie nagadały rodzicom, że jadą do koleżanki/kolegi na noc, aby chociaż na jeden dzień wyrwać się do Kostrzyna nad Odrą. Ludzi starszych od moich rodziców. Typowych "Sebixów" i type "kuce". Po prostu Woodstockowiczów.
Patrzę na nich, rozmawiam z nimi i piję, rozdaję i proszę o papierosy. Przytulam. Dorzucam się do "powrotu do domu" ostatniego dnia.
I na te kilka dni festiwalu, czuję, że kocham wszystkich, a wszyscy kochają mnie. Właśnie w tym miejscu mogę zdobyć energię, którą muszę dawkować sobie przez cały rok. Energię, która pozwala mi być coraz lepszym człowiekiem.
Przy okazji Pyrkonu pisałam, że ciężki chlanie jest dla mnie już... zbyt ciężkie. Ale kto powiedział, że muszę tyle pić? Faktycznie chodziłam z kubeczkiem, ale nie prosiłam za dużo o dolewki. Najczęściej i tak wylewałam te miksy różnych piw, win domowej roboty, czy drinków.
Bo Woodstock, Brudstockiem zwany, nie jest wylęgarnią narkomaństwa, seksu i innych przestępstw. Woodstock to miejsce, które łącz tych, którzy chcą po prostu dobrze się bawić. To, że zdarzają się przestępstwa...
To tak samo jak z Pokemon GO. Jeżeli ktoś jest idiotą, wejdzie pod samochód, niezależnie, czy próbuje złapać Pidgeya, czy sprawdza SMSy.
Gwałty, kradzieże, narkotyki, mają miejsce zarówno w Kostrzynie nad Odrą jak i w Warszawie lub Kotomierzu. I to przez cały rok. Nie tylko podczas kilku dni najpiękniejszego festiwalu na świecie.
A ten Woodstock był moim najlepszym. Odliczam dni do kolejnego, bo Woodstocku nikt nie może nam odebrać. :-)
No i dzięki możliwości porównania 21. Przystanku z tegorocznym, 22. mogę dostrzec to, ile zmian we mnie zaszło. Z zakompleksionej, samotnej i smutnej osoby zmieniłam się w druidkę na 22 poziomie. Nie miałam problemu, aby chodzić w szortach i staniku, bo kocham moje ciało. Pewność siebie to najpiękniejsza ozdoba człowieka. I działa.
Poznałam wielu cudownych ludzi, spędziłam czas z Marzycielami, odświeżyłam stare znajomości i mam więcej wspomnień z nowymi znajomymi. Żyć nie umierać.
Dziękuję wszystkim, którzy stworzyli mój 22. Przystanek Woodstock.
Krasnoludowi, Ani, Romanowi, Rogerowi, Cezaremu, części Mantykory, Kasi i Robertowi/Grellowi i Sebie, Marzycielom. I wszystkim, których nie sposób wymienić z imienia lub ksywki, bo ich nie znam.
Czarodziejowi z lupą; Róży; koledze, który stracił głos, abym ja swój odzyskała (czary!); wszystkim punkom, którzy chcieli zabrać mnie do namiotu; punkowi ze Szczurkiem; małym dziewczynkom; koledze, który poczęstował mnie kawą i troskliwie pytał, jak się bawimy; ziomeczkowi z kwiatami we włosach, z którym rozmawialiśmy o drzewach i ich mocy; wszystkim, którzy robili nam zdjęcia (chciałabym jakieś dostać...) i... wszystkim, których trąciłam, lub którzy trącili mnie, wszystkim-wszystkim-wszystkim.
Było najlepiej.
Jak co roku. :-) za to powrót, także jak co roku, był okropny :-)
Zaraz będzie ciemno...
No i zapraszam na relację Człowieka Wargi, na koniec pojawiają się nasze mordki. Poza tym, to przecudny film. Ryczałam jak jebany bóbr!