niedziela, 25 września 2016

33. Pilkon 2016



Bieda konwent.
Tak go sobie nazywaliśmy, kiedy postanowiliśmy jechać. I od razu zaznaczę, "bieda" nie miało na celu być obraźliwe, ale... jesteśmy w końcu lożą szyderców! Poza tym, niestety nasz plan wyjazdu na Copernicon legł w gruzach, a patrzmy realnie, gdzie porównywać Copernicon i Pilkon. Dwa światy.
Ale ofc, taki kameralny klimacik też bywa przyjemny.

O tym, że jedziemy na Pilkon postanowiliśmy chyba w nocy z 6-ego na 7-ego. Na trzy dni przed konwentem. Mądrala-Mart uznała, że... ZROBI KOSZPLEJ.
Nie zrobiła, mimo, że mogła.

Postanowiłam zrobić Shani, aby wejść na ścieżkę zrobienia wszystkich postaci kobiecych z "Wiedźmina" (oczywiście bez Triss, bo pogardzam rudą zołzą). Zdobyliśmy materiały, generalnie, ze spokojem. Marcin pięknie mi pomógł, gdy moje opuszki straciły czucie przy wszywaniu ręcznym bufek z rękawów i wszył je sam. Lepszego Krasnoluda nigdzie nie znajdziecie!
Pierwszy zgrzyt pojawił się w czwartek. Peruka.
Mieliśmy kupić, jednak okazało się, że - większości pewnie znana - osóbka, prowadząca Wigu Wigu Wiguu wyjechała na urlop, cóż, każdemu się należy. Znaleźliśmy szybko na facebookowej grupie perukowej sprzedaży kilka wigów, które by pasowały. Dogadaliśmy się z jedną laską. Znaleźliśmy kuriera, który przewiózłby nam z Wrocławia do Poznania perukę w mniej niż 24 godziny (za 29 złotych!). Jednak tutaj kolejny zgrzyt: dziewczyna była spod Wrocławia, nie mogła tego dnia podskoczyć ze swojej miejscowości.
Co robić?
Ostatecznie uznaliśmy, że można jedną z moich starych peruk, której i tak nie noszę, podciąć - dość mocno! - i pofarbować. Z tym walczyliśmy prawie cały dzień. Najpierw kupiliśmy spreje do koloryzacji, spisałyby się najlepiej, gdyby nie to, że dwie puszki kosztowały 9,99, a starczyły na połowę czubka głowy... I były zbyt czerwone, a za mało rude.
Potem uznaliśmy, że zrobimy "na szybko" farbowanie akrylem, jednak "na szybko" sprawiło, że cały kolor zszedł, a peruka wróciła do wyjściowego koloru niebieskiego. Ostatecznie wieczorem farbowałam perukę henną, przekonana, że nic z tego nie będzie.
Ale udało się!
Wyszedł ciemny brąz, jednak ten brąz jest i tak dużo bardziej zbliżony do rudego, niż niebieski, zatem praca trwała.
Następnego dnia została do zrobienia jedynie spódniczka. Łatwizna. Bułka z masłem.
Bieda, nasze kilkumiesięczne kocie, rozchorowało się. Zatem opiekowałam się cierpiącym kociaczkiem prawie cały dzień.Wieczorem mogłabym jeszcze skończyć.
I próbowałam.

Ale błogosławię chwilę, w której uznałam, że szkoda mi zmarnować dobry materiał. Zrezygnowałam, wybrałam jakieś stare szmaty, które przeszywałam już tyle razy, że chyba nigdy więcej nosić ich nie będę, bo są mocno zmęczone ciągłym molestowaniem maszyną i ingerencjami w ich stan.
Wzięłam ze sobą także Dorcas.
Przez przypadek wyszedł mi cosplay.
Rozen Maiden, które nie doczekało się jednak planowanej kontynuacji, czy może była ona jedynie mangą fanfiction (ej no nie znam się), streszczając szybko: miały pojawić się lalki od innego lalkarza, z innym człowiekiem, niż ten normix od Shinku. Jego lalki i lalki drugiego człowieka - flegmatycznej arystokratki Angielki - miały ze sobą walczyć. Nowe postacie nigdy nie zostały pokolorowane, więc miałam kompletną dowolność w tej kwestii. A MIAŁAM LALKĘ!
Marcin standardowo udał się w swojej wyjściowej szacie czarnego maga (powoli zaczynam doceniać fakt, że nie chodzi w niej do pracy, bo teraz, kiedy biedoczek mi choruje, używa jej jako płaszcza, gdy idziemy na papierosa lub jako szlafroka...)
Jeden znajomy także biegał w stroju nekrofila nekromanty, a drugi niestety nie dał się przekonać na strój Rycerza Jedi.

Gotowi do odjazdu, tuptaliśmy wraz ze znajomym na dworzec główny. Głodni i zaspani. A jednocześnie uśmiechnięci, co rzadko się zdarza, zwłaszcza u dwóch marud, które nam towarzyszyły <3




W Pile przywitała nas przyjemna, chłodna pogoda. Niestety, uległa zmianie w trakcie dnia, a wraz z Marcinem gotowaliśmy się w dość grubych strojach. Gorset grzeje jak sam szatan, to wiadomo, a spódnica z pięcioma warstwami tiulu i jedną podszewką także to potrafi, zwłaszcza, gdy jest na stelażu (btw. niech nigdy nikomu nie przyjdzie do głowy jechać PKP w takiej spódnicy. Pociągi są do tego nieprzystosowane...). Obawiam się, że mój piękny makijaż nie przetrwał ani minuty na terenie konwentu, dlatego non stop chodziłam rozmazana. Ale i tak było fajnie.

Od razu po wejściu na teren konwentu spaliliśmy kilka papierosów, obserwując podbijanie gyma. Przeszliśmy kilka razy po terenie, obejrzeliśmy figurki - były świetne! Obejrzeliśmy różne rysunki i grafiki Karoliny Kwaśniak, która na FB figuruje jako Karoinna. Tutaj odpalił mi się bóldupizm, potem podłapali go wszyscy. Osoby, które wybierały prace na wystawę boleśnie poszły na "ilość", a nie "jakość". Chociaż o jakości też ciężko mówić, aby nie sprawić przykrości autorce (która pewnie i tak nigdy nie dotrze na tego bloga, więc w sumie mogłabym, ale nie chcę być niemiła!). Poza pracami, które przypominały mi czasy gimnazjum i rozwieszania twórczości uczniów po całej szkole, były prace, które wyglądały, jakby stworzyło je dziecię ze szkoły podstawowej. Dodatkowo, do wystawy Karoliny dołączono zdjęcia jej cosplayów. Tutaj mogę pogratulować postępu, jaki uczyniła, chociaż prace graficzne i rysunki nadal mnie bolą. Taką wystawą mogłaby szczycić się świeżo upieczona uczennica gimnazjum, nie kobieta, która ponoć studiuje...
Ale to pewnie moje zboczenie zawodowe...
Poza wystawą Karoliny, mieliśmy przyjemność obejrzeć także obrazy Dawida Czerwińskiego. I tutaj było ładnie. Dwie prace zachwyciły mnie do tego stopnia, że miałam ochotę zrobić im zdjęcie (ale było mi głupio).

Na Pilkon przyjechaliśmy, aby się rozerwać, zatem od razu (no, po kilku papierosach) udaliśmy się do gier.
Od razu wybraliśmy coś, co zajęło nam znaczną część dnia. "Loża Szyderców". Osobiście, chętnie zagrałabym także w "Tak, Mroczny Władco", chociaż tę gierkę akurat mamy w mieszkaniu (ALE JEST BEZBŁĘDNA!). Graliśmy dużo i umieraliśmy ze śmiechu. Odkryliśmy w sobie zwyrodnialców.

Na koniec, pokaz cosplay i sami cosplayerzy. Tutaj była ogromna skucha, bo jak do konkursu cosplay mogą zgłosić się osoby, które mają cosplay kupny?! To się mija z celem... No ale kto jak lubi.

Przyznam, że Drow Rangera Karoliny Kwaśniak, nie poznał nikt z nas, jeden znajomy rzucił, że to jakaś śmieszna Ashe. Dla niepoznaki, powiedzieliśmy, Karolinie, że Daenerys wyszła jej cudownie.
Co do cosplayu - także wyżej wspomnianego - Dawida Czerwińskiego, byliśmy zachwyceni i do czasu pojawienia się trzech innych osób,  wielbiliśmy go, niczym boga. Zwłaszcza, gdy spytałam, co robił sam, a co kupił gotowe. Dawid był tym fajnym, starym Jokerem Jonem Snowem.
Dzieciofile. Pani Dzieciofil i Pan Dzieciofil. Niekwestionowani mistrzowie w rękodziele ze starych lalek. Kocham ich oboje i jeszcze bardziej przekonali mnie, że "tak, chcę w końcu na OldTown!". Chyba jedyni, którzy byli stosunkowo otwarci na rozmowę... Chociaż Enchantress Grzybek z Mario także była milutka i otwarta na śmieszki. Jej Mario i Luigi trochę mniej, ale dowiedzieliśmy się, że Sujsajd Skłat to nie jest niemieckie porno w lochach.
Jednak, ostatecznym wygrywem, w moim mniemaniu, był rycerz z Gondoru Gimli. Albo Pani Sławek.

Ostatecznie, po zobaczeniu pokazu cosplay, stwierdziliśmy, że czas do domu. Poza tym, że w pociągu śmierdziało rybą, to całkiem znośna podróż, mimo że jechałam w kamizelce od szaty maga (która jest luźna dla Marcina, co dopiero dla mnie!) zarzuconej na spódnicę. Nie wytrzymałam temperatury i na dworcu pozbyłam się peruki, koszuli i gorsetu. Całą podróż graliśmy w "Karty Dżentelmenów" powodując mieszane uczucia u współpodróżnych. :-)


W ogólnym rozrachunku... Może być. Przygotowanie takiego konwentu na pewno nie jest łatwe. Jednak trochę żałuję, że pojechaliśmy, bo ubodło to nasz budżet, a nie było aż tak warto. Wydaliśmy prawie stówę na bilety, a hamburgery w Pile są drogie, jak Volksy (heee, nikt nie rozumie porównania!). No i cały smak konwentu popsuł ten nieszczęsny cosplay. Gdyby jeszcze za kupnymi strojami, przemawiały fajne występy postaci, to byłoby zacnie, ale niestety tylko jedna dziewczyna zrobiła coś więcej, niż martwe stanięcie na scenie (Lucy Nebraska była cudna, ale uniwersum Gwiezdnych Wojen raczej nie jest mi znane, a ponoć jej postać była jakaś niszowa, czy coś). Sama też drżę na myśl, że gdzieś musiałabym wymyślić choreografię, czy coś do pokazu cosplay, ale... ale ja przynajmniej kupuję tylko materiały, nie gotowce...
I przyznam całkiem szczerze... trochę się nudziłam. Oczywiście, mogliśmy iść na jakieś prelki, ale z rozpiski - nic nie wywołało naszego zainteresowania.

Jeżeli za rok Pilkon znowu się odbędzie, wpadnę ponownie, chociażby, aby zobaczyć, co zostało poprawione i ile dobra można wymyślić przez tyle dni. A jestem pewna, że można.
Shani natomiast ma być gotowa na PGA. Zobaczymy, bo ostatnio jestem utopiona w obowiązkach (dlatego też ten post pojawia się tak późno).



A z innych kwestii: zniknęła podstrona z craftem, a podstrona z lalkami będzie martwa. Craft usunęłam, ponieważ do tego buduje się kolejna podstrona. Tak! Ta, gdzie po najechaniu kursorem, rozwija się lista kolejnych trzech podstron, będzie przeznaczona na craft. Prawdopodobnie będą trzy kategorie: rysunek i malarstwo, cosplay/stroje, i różności z Martodzieła. Lalki natomiast... uh, Dorcas starzeje się. Jest już liźnięta czasem, słyszałam, że czteroletnia żywiczka ma prawo, a nawet obowiązek delikatnie pożółknąć, ale... to tak, jakbym zobaczyła pierwszą zmarszczkę na swojej twarzy. Poza tym, kiedy A.Z.S.K. zrobiła jej krzywdę "makijażem", wciąż walczę, aby coś z tą piękną buźką zrobić. Niestety, cierpi na tym także Ismael...



A to zdjęcie generalnie wielbię: znajdź na nim Mart!

Z Jonem Snowem :')

Zrobiłam Pani Dzieciofil hover handa <3 

Kocham swoją buzię na tym zdjęciu =^.^=

no czego chcieć więcej, niż podpisu nad głowami? 

no, a tutaj dodaję zdjęcie z góry, ale tym razem nie wycinając nekrofila ;-)

Z powyższych zdjęć, tylko selfiak jest mój. Resztę znalazłam udostępnioną na wydarzeniu Pilkonu.
Share: