Tak zupełnie inaczej, niż w poprzednich wpisach- bo będzie luźno. Fantastycznie.
O arkadiach pisałam rozprawkę w liceum. Ostatnio czytałam o tych z kart powieści fantasy.
A dziś kulminacyjny punkt miały moje myśli o bohaterach, których pokochałam do tego stopnia, że są mi bliżsi od wielu ludzi przewijających się na tablicy mojego fb.
Zaczynając od Syriusza, Pana Thumnusa i Aragorna, których darzę wciąż dziewczęcym i niewinnym uczuciem, a na Kruszynie lub Drakkainerze, z którymi chętnie wypiłabym, czy odjechała na Skrót (o ile Krasnolud nie byłby zazdrosny, a byłby więc to tylko sfera marzeń) kończąc.
A będąc już przy mężczyznach, bliższy mi zawsze będzie oschły, a jednak w pełni oddany swej czarodziejce, Geralt, niż chłopak, którego imienia długo nie moglam sobie przypomnieć, a to on skradł mi pierwszy "pocałunek".
Pewnie jestem dziwna.
Generalnie bardzo ważne jest też to, iż uwielbiałam fantastykę od dzieciaka.
Zaczęło się nawet przed Potterem, bo od Ullyssesa Moore'a, wciąż mam ogromną ochotę wrócić do tej książki. Była fascynacja kapitanem Wampiratów... a potem skok do wiedźmina i mniej brutalnego Tolkiena.
I godziny spędzone przed półką "fantastyki" w empiku.
W okresie HP pisałam wiele fanfiction, dostałam zaproszenia na różne pbf'y, a tam dowiedziałam się o larpach i sesjach RPG. Jak na sesje miałam trochę wyjechane, tak larp... larp był jedną z tych rzeczy do zrobienia w życiu - znaczy, do uczestniczenia.
A tu mnie sprowadzano boleśnie na ziemię.
Bo to udawanie, bo zatracanie się w czymś nie realnym, bo się nie nadaję, bo brak kontaktów z odpowiednimi osobami...
A za tym szłoodejście od fantastyki jako takiej. A folk metal też był nienamiejscu, generalnie, nacisk na życie rodem ze scenariusza Skins.
I tak, byłam głupia. Uległam towarzystwu ze strachu przed samotnością i odrzuceniem.
Były piękne momenty w kinie przy Misty Mountains Cold, było zafascynowanie Thorinem Dębową Tarczą. Ale wtedy to było"na topie", więc mogłam.
Ale nastąpił powrót, zerwanie z toksynami. Nowe przyjaźnie - i tym razem prawdziwe, takie o jakich czytałam.
Wymieniamy się książkami. Mistycznym momentem jest, gdy w grupie najbliższych śpiewamy wraz z Thorinem (nie raz zaczynając od "paaaróóówyyyy").
Krasnoluda poznałam jako krasnoludzkiego mędrca Hofura,który jednak stwierdził, że pierdoli i elfy pedały, sama będąc narwaną młodszą kapłanką Melitele, Nilianną na wiedźmińskim larpie.
Teraz są próby łączenia pasji do fantastyki i sztuki.
Są plany, aby działać w tym kierunku.
I jest cudownie.
Przykro mi, bo osoby, które hejtowały i wyśmiewały pewnie tego nie przeczytają, ale - dziękuję im.
Bo dotarłam do tego, co kocham, tracąc to na pewien czas. Ze swojej, ale nie tylko, winy.
Fantastyka dała mi chyba znaczna część mojej osoby. Albo to ja się w nią wpasowałam. Światopogląd i te inne...
Inne światy stanowią część mnie.
I to jest cudowne.
O arkadiach pisałam rozprawkę w liceum. Ostatnio czytałam o tych z kart powieści fantasy.
A dziś kulminacyjny punkt miały moje myśli o bohaterach, których pokochałam do tego stopnia, że są mi bliżsi od wielu ludzi przewijających się na tablicy mojego fb.
Zaczynając od Syriusza, Pana Thumnusa i Aragorna, których darzę wciąż dziewczęcym i niewinnym uczuciem, a na Kruszynie lub Drakkainerze, z którymi chętnie wypiłabym, czy odjechała na Skrót (o ile Krasnolud nie byłby zazdrosny, a byłby więc to tylko sfera marzeń) kończąc.
A będąc już przy mężczyznach, bliższy mi zawsze będzie oschły, a jednak w pełni oddany swej czarodziejce, Geralt, niż chłopak, którego imienia długo nie moglam sobie przypomnieć, a to on skradł mi pierwszy "pocałunek".
Pewnie jestem dziwna.
Generalnie bardzo ważne jest też to, iż uwielbiałam fantastykę od dzieciaka.
Zaczęło się nawet przed Potterem, bo od Ullyssesa Moore'a, wciąż mam ogromną ochotę wrócić do tej książki. Była fascynacja kapitanem Wampiratów... a potem skok do wiedźmina i mniej brutalnego Tolkiena.
I godziny spędzone przed półką "fantastyki" w empiku.
W okresie HP pisałam wiele fanfiction, dostałam zaproszenia na różne pbf'y, a tam dowiedziałam się o larpach i sesjach RPG. Jak na sesje miałam trochę wyjechane, tak larp... larp był jedną z tych rzeczy do zrobienia w życiu - znaczy, do uczestniczenia.
A tu mnie sprowadzano boleśnie na ziemię.
Bo to udawanie, bo zatracanie się w czymś nie realnym, bo się nie nadaję, bo brak kontaktów z odpowiednimi osobami...
A za tym szłoodejście od fantastyki jako takiej. A folk metal też był nienamiejscu, generalnie, nacisk na życie rodem ze scenariusza Skins.
I tak, byłam głupia. Uległam towarzystwu ze strachu przed samotnością i odrzuceniem.
Były piękne momenty w kinie przy Misty Mountains Cold, było zafascynowanie Thorinem Dębową Tarczą. Ale wtedy to było"na topie", więc mogłam.
Ale nastąpił powrót, zerwanie z toksynami. Nowe przyjaźnie - i tym razem prawdziwe, takie o jakich czytałam.
Wymieniamy się książkami. Mistycznym momentem jest, gdy w grupie najbliższych śpiewamy wraz z Thorinem (nie raz zaczynając od "paaaróóówyyyy").
Krasnoluda poznałam jako krasnoludzkiego mędrca Hofura,który jednak stwierdził, że pierdoli i elfy pedały, sama będąc narwaną młodszą kapłanką Melitele, Nilianną na wiedźmińskim larpie.
Teraz są próby łączenia pasji do fantastyki i sztuki.
Są plany, aby działać w tym kierunku.
I jest cudownie.
Przykro mi, bo osoby, które hejtowały i wyśmiewały pewnie tego nie przeczytają, ale - dziękuję im.
Bo dotarłam do tego, co kocham, tracąc to na pewien czas. Ze swojej, ale nie tylko, winy.
Fantastyka dała mi chyba znaczna część mojej osoby. Albo to ja się w nią wpasowałam. Światopogląd i te inne...
Inne światy stanowią część mnie.
I to jest cudowne.